Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

Może ja przyspieszam trochę rzeczy co się mnie tyczy i odnoszę do siódmego lub ósmego roku uczucia, które miałem w dziewiątym lub dziesiątym. Niepodobna mi rozróżnić w jednej i tej samej rzeczy dwóch tak starożytnych epok.
Czego jestem pewny, to tego, że poważny i groźny portret mego pradziadka w szerokiej na pół stopy złoconej ramie, portret którego się bałem prawie, stał mi się drogi i święty odkąd dowiedziałem się o mężnych i szlachetnych uczuciach, jakie w nim obudził nieprzyjaciel zbliżający się do Tulonu.

ROZDZIAŁ VIII

Przy tej sposobności ciotka Elżbieta opowiedziała mi, że pradziad mój urodził się w Awinjonie, w Prowancji, ziemi, gdzie rodzą się pomarańcze (rzekła z akcentem żalu), mieście o wiele bliższem Tulonu niż Grenobla. Trzeba wiedzieć, że wielką ozdobą naszego miasta było kilkadziesiąt pomarańczowych drzew w skrzyniach, odziedziczonych może po konetablu de Lesdiguières, ostatniej wybitnej osobistości Delfinatu. Skrzynie te, z początkiem lata umieszczano z paradą w pobliżu wielkiej kasztanowej aleji, też, zdaje mi się, zasadzonej przez Lesdiguières’a. „Jest więc kraj, gdzie pomarańcze rosną sobie w ziemi?“ spytałem ciotki. Zdaje sobie dziś sprawę, że bezwiednie przypomniałem jej wiekuisty przedmiot jej żalów.
Opowiedziała mi, że jesteśmy rodem z kraju jeszcze piękniejszego niż Prowancja (my, to znaczy Gagnonowie); że dziadek jej dziadka, wskutek bardzo nieszczęśliwych wydarzeń, przybył się schronić do Awinjonu ze świtą papieża; że musiał zmienić tam nieco swoje nazwisko i kryć się, i że żył wtedy z rzemiosła chirurga.
Z tem co wiem o Włoszech dzisiaj, przetłumaczyłbym to tak: że niejaki pan Guadagni lub Guadaniano, popełniwszy jakieś drobne morderstwo we Włoszech, przybył do Avinjonu około 1650,