Przytoczę zatem, jako przykład płaskości mieszczańskiej, styl mego zacnego przyjaciela pana Fauriel (z Instytutu) w jego wybornem Życiu Dantego, drukowanem w 1834 w Revue de Paris. Ale, ach! czemże będą te rzeczy w roku 1880? Jakiś utalentowany człowiek, umiejący dobrze pisać, przywłaszczy sobie głębokie badania zacnego Fauriela i prace tego poczciwego, sumiennego tępasa będą zupełnie zapomniane. Był najprzystojniejszym mężczyzną w Paryżu. Pani Condorcet (Zofja Grouchy) wielka koneserka, zagarnęła go sobie; Fauriel był tak głupi że ją pokochał, ona zaś, umierając, około r. 1820 zdaje mi się, zostawiła mu 1200 franków renty, jak lokajowi! Był tem głęboko upokorzony. Powiedziałem mu (wówczas kiedy mi dał jakieś dziesięć stronic do mojej Miłości, historje arabskie): „Kiedy ma się do czynienia z księżniczką albo z kobietą zbyt bogatą, trzeba ją bić, inaczej miłość gaśnie“. To powiedzenie przejęło go zgrozą; powtórzył je z pewnością pannie Clarke, zbudowanej jak znak zapytania, jak Pope. To sprawiło, że wkrótce potem kazała mnie połajać jakiemuś dudkowi ze swoich przyjciół (Augustyn Thiercy, członek Instytutu), zaczem posłałem ją w djabły. Była w tem towarzystwie ładna kobieta, pani Belloc, ale ta romansowała z innym znakiem zapytania, marnym i haczykowatym, panną de M...; i doprawdy, przyznaję rację tym biednym kobietom.
Nie pamiętam absolutnie, w jaki sposób wyzwoliłem się z pod tyranji księdza Raillane. Ten łajdak powinien był ze mnie zrobić doskonałego jezuitę, godnego następcę mego ojca, lub też plugawego żołdaka, dziwkarza i knajpiarza. Temperament mój byłby, jak u Fieldinga, absolutnie przesłonił plugastwo. Byłbym tedy jedną lub drugą z owych sympatycznych figur, gdyby nie przekocha-