Strona:PL Stendhal - Życie Henryka Brulard.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

ćwiczenia i zamiast drżeć przed nieznanem, przypominają sobie zabawy dzieciństwa.
Terror był tak mało terrorem w Grenobli, że arystokraci nie posyłali tam swoich dzieci.

Niejaki ksiądz Gardon, który rzucił habit w djabły, dowodził armją Nadziei. Popełniłem fałszerstwo: wziąłem podłużny kawałek papieru w kształcie weksla (widzę go jeszcze) i, zmieniając pismo, wezwałem obywatela Gagnon, aby posłał swego wnuka, Henryka Beyle, do św. Andrzeja, iżby go wcielono do bataljonu Nadziei. Piętno kończyło się słowami:

„Pozdrowienie i braterstwo, Gardon“.

Sama myśl o tem żeby iść do św. Andrzeja, była dla mnie najwyższem szczęściem. Rodzina moja dała dowód naiwności, dała się złapać na ten dziecinny list, który musiał na sto sposobów gwałcić prawdopodobieństwo. Musieli się uciec do rady małego garbuska, nazwiskiem Tourte, prawdziwego toad eater, pasorzyta, który wcisnął się do domu w ten ohydny sposób. Ale czy to kto zrozumie w roku 1880?
Pan Tourte, okropnie garbaty, urzędniczyna w zarządzie Departamentu, wślizgnął się do domu jako popychadło, nie obrażając się o nic, schlebiając wszystkim. Rzuciłem mój papier między dwoje drzwi tworzących rodzaj przedpokoiku przy kręconych schodach.
Rodzina moja, wielce zaalarmowana, wezwała na radę małego Tourte, który, w charakterze urzędowego gryzipiórka, mógł znać podpis pana Gardon. Zażądał próbki mego pisma, porównał z tamtem z bystrością wytrawnego skryby, i tak odkryto moją dziecinną sztuczkę dla wydobycia się z klatki. Podczas gdy radzono nad moim losem, zamknięto mnie w gabinecie przyrodniczym dziadka, tworzącym przedsionek do wspaniałej terasy. Tam bawiłem się podrzucaniem kuli którą ulepiłem z gliniastej ziemi. Miałem uczucie młodego dezertera, który ma być rozstrzelany. To że popełniłem fałszerstwo, żenowało mnie trochę.
W gabinecie tym znajdowała się wspaniała mapa Delfinatu, na