drogi albo dostawie, pani de Rênal traciła nagle głowę z tkliwości: Juljan musiał ją łajać, pozwalała sobie z nim na te same poufałe gesty co z dziećmi. Bo też były dni, w których miała złudzenie że kocha go jak własne dziecko. Czyż bezustanku nie musiała odpowiadać na jego naiwne pytania, w kwestjach które dziecku dobrze urodzonemu wiadome są w piętnastym roku? W chwilę później podziwiała go jak swego mistrza. Polot jego przerażał ją; z każdym dniem wyraźniej widziała przyszłego wielkiego człowieka w tym młodym kleryku. Widziała go papieżem albo pierwszym ministrem, jak Richelieu.
— Czy będę żyła dość długo, aby cię widzieć w twojej chwale? mówiła do Juljana: jest miejsce dla wielkiego człowieka; tron, religja, potrzebują go.
Czyż jesteście warci tylko tego, aby was odrzucić niby trupa bez duszy i bez krwi w żyłach?
Przemówienie biskupa w kaplicy
Trzeciego września, o dziesiątej wieczór, żandarm obudził całe Verrières, galopując główną ulicą; przynosił wiadomość, że J. K. Mość przybędzie w niedzielę. Było to we wtorek. Prefekt zezwalał, to znaczy nakazywał utworzenie straży honorowej; należało rozwinąć możliwą okazałość. Wyprawiono sztafetę do Vergy. Pan de Rênal przybył w nocy i zastał miasto w poruszeniu. Każdy się na coś silił; najobojętniejsi najmowali balkony aby widzieć króla.
Kto będzie dowodził strażą honorową? Pan de Rênal spostrzegł natychmiast, jak ważne jest, w interesie domów skazanych na zburzenie, aby godność ta przypadła panu de Moirod. To mo-