i ogolony[1]. Ale w pełni tej heroicznej epoki, Beyle znów czuje się sam i obcy; duch jego buja gdzieś daleko. W Smoleńsku marzy o Medjolanie; w Moskwie rzuca się na znaleziony angielski egzemplarz Pawła i Wirginji... Znów daje mu się we znaki towarzystwo bohaterów, powabniejszych pono dla artysty w historji, w poezji, niż w życiu. „Wszystko tu jest grube, brudne, cuchnące fizycznie i moralnie, pisze do siostry ze Smoleńska. Jedyna moja przyjemność, to słuchać trochy muzyki na rozstrojonem pianinie“... Ożywia go nieco pożar Moskwy. Ale, pisze, „aby się tem rozkoszować, trzebaby być samemu, albo w towarzystwie ludzi cywilizowanych. Dla mnie, kampanję rosyjską zepsuło to, że ją odbyłem z ludźmi, którzy potrafiliby pomniejszyć Colosseum i zatokę Neapolitańską“...
Odwrót z pod Moskwy podkopał mocno zdrowie Beyle’a; w 1813 bierze urlop i spieszy do Włoch. Już w czasie urlopu w 1811, Beyle odnalazł swój medjolański ideał z przed lat jedenastu (Angela Pietragrua) i nawiązał wątek przerwanej miłości, tym razem śmielej i skuteczniej. Znalazłszy łaskawe przyjęcie, nasycony na długo heroizmem, nie chce słyszeć o niczem co nie jest szczęściem i miłością. W miesiącu bitwy pod Lipskiem, dziennik, który prowadził Stendhal, notuje jedynie drobne fakty, tyczące stosunku z Angelą!
I powrót cesarza z Elby nie zdołał wyrwać Beyle’a z jego wywczasów. Uważał snadź losy Napoleona za spełnione. Ostateczny upadek cesarstwa pogrzebał i wszystkie pomyślności Stendhala; dość wesoło przyjmując tę odmianę fortuny, osiada we Wło-
- ↑ Zaznaczyć tu jednak trzeba, iż anegdotyczne rysy tworzące „legendę stendhalowską“ są nieraz dość wątpliwe, mimo iż pochodzą w znacznej części od niego samego. W obfitym materjale autobiograficznym, krytyka notuje co krok mniejsze lub większe, mówiąc łagodnie, nieścisłości. Jestto ciekawy objaw, iż pisarze, którzy biorą pióro do ręki z potrzeby szczerości, blagują zwykle jak najęci. Ale bo też nie koloryzować w swojej autobiografji, jestto, zdaje się, zadanie nad siły ludzkie.