Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

warzyszył królowi; znał od trzydziestu lat księdza Chélan, spyta z pewnością o niego; dowiedziawszy się o dymisji, gotów odwiedzić go z całym orszakiem w jego ustroni. Cóż za policzek!
— Jeśli ten człowiek pojawi się wśród mego duchowieństwa, odparł proboszcz, jestem shańbiony, tu i w Besançon. Jansenista, wielki Boże!
— Gadaj co chcesz, drogi proboszczu, mówił pan de Rênal, nie narażę Rady miasta Verrières na policzek pana de la Mole. Nie znasz go, na dworze jest pełen namaszczenia, ale tu na prowincji jestto nielitościwy kpiarz, żartowniś, rad kiedy może spłatać figla. Potrafiłby, ot, dla rozrywki, ośmieszyć nas w oczach liberałów.
Zaledwie w noc z soboty na niedzielę, po trzechdniowem zmaganiu się, ambicja księdza Maslon ugięła się wobec strachu mera przemienionego w odwagę. Trzeba było napisać słodki liścik do księdza Chélan, z prośbą aby zechciał wziąć udział w ceremonji, o ile podeszły wiek i niedomagania mu pozwolą. Ksiądz Chélan zażądał karty uczestnictwa dla Juljana, który miał mu towarzyszyć jako poddjakon.
W niedzielę, od wczesnego rana, tysiące mieszkańców, którzy ściągnęli z gór, zaległy ulice. Dzień był prześliczny. Wreszcie, koło trzeciej, w tłumie zapanował ruch: spostrzeżono wielki ogień na skale, o dwie mile od Verrières. Sygnał ten zwiastował, że król wkroczył w granice departamentu. Zaczęto bić w dzwony; salwy starej hiszpańskiej armaty należącej do miasta również wyraziły radość z tego wydarzenia. Część ludności wdrapała się na dachy; wszystkie kobiety były na balkonach. Straż honorowa zaczęła się krzątać. Podziwiano świetne uniformy, każdy rozpoznawał krewnego, przyjaciela. Dworowano sobie z pana de Moirod, który, ostrożnie, w każdej chwili gotów był chwycić się łęku u siodła. Ale jedno zjawisko przesłoniło wszystko inne: pierwszy jeździec w dziewiątym szeregu, bardzo ładny szczupły chłopiec, którego zrazu nie poznano. Niebawem okrzyk zgorszenia u jednych, mil-