Nie mówiąc ni słowa, z obawy aby się nie wiązać, pan de Rênal obejrzał ów drugi anonim, ułożony, jeżeli czytelnik sobie przypomina, z literek naklejonych na sinym papierze.
— Wszyscy drwią sobie ze mnie, pomyślał z uczuciem znużenia. Znów jakieś zniewagi, a wciąż z powodu żony!
Omal że jej nie rzucił w twarz najbrutalniejszych obelg; myśl o besansońskim spadku ledwie zdołała go wstrzymać. Potrzebując wywrzeć gniew na czemś, zgniótł papier i zaczął się przechadzać wielkiemi krokami. Po jakimś czasie wrócił do niej, już spokojniejszy.
— Trzeba się zdobyć na stanowczy krok i oddalić Juljana, rzekła; ostatecznie, to tylko syn robotnika. Załagodzisz go paru talarami; zresztą, to chłopak z głową, znajdzie bez trudu miejsce, naprzykład u pana Valenod albo u podprefekta. Nie stanie mu się tedy krzywda.
— Ot, gadasz jak głupia! wykrzyknął pan de Rênal straszliwym głosem; skądże zresztą spodziewać się rozumu po kobiecie? Nigdy nie zainteresujecie się niczem rozsądnem; skąd miałybyście coś wiedzieć? lenicie się, gnijecie, ożywiacie się jedynie wtedy gdy idzie o łapanie motyli!... Et, marne stworzenia, które, na nasze nieszczęście, trzeba nam cierpieć w domu!
Pani de Rênal dała mu się wygadać; gadał też jak najęty. Pozwoliła mu się wyburzyć.
— Mężu, rzekła wreszcie, mówię jak kobieta obrażona w swoim honorze, to znaczy w tem co ma najcenniejszego.
Przez cały czas przykrej rozmowy, od której zależała możliwość dalszego życia pod jednym dachem z Juljanem, pani de Rênal zachowała niezmąconą zimną krew. Szukała najlepszej drogi do opanowania ślepego gniewu męża. Była obojętna na wszystkie obelgi, nie słyszała ich: myślała o Juljanie. — Czy będzie ze mnie zadowolony?
— Ten chłopak, któregośmy obsypali względami, a nawet podarkami, może być niewinny, rzekła wreszcie; niemniej jednak jest
Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.