w rzeczywistości mnożyła jeszcze wspólne szczęście. Poczciwe dzieciaki nie wiedziały jak objawiać swą radość, że znów oglądają Juljana. Służba rozpowiedziała im oczywiście, że dają Juljanowi o dwieście franków więcej za to żeby hedukował małych Valenod.
Przy śniadaniu, Staś, jeszcze blady po chorobie, spytał nagle matki ile warte jest jego srebrne nakrycie i kubek.
— Dlaczego?
— Chcę je sprzedać i oddać pieniądze panu Juljanowi, żeby nie był dudkiem, jeśli zostanie u nas.
Juljan uściskał go ze łzami w oczach. Matka płakała, podczas gdy Juljan, biorąc Stasia na kolana, tłumaczył mu, że nie trzeba używać słowa dudek, które, w tem znaczeniu, jest wyrażeniem gminnem, godnem służby. Widząc że sprawia tem przyjemność pani de Rênal, starał się objaśnić zapomocą malowniczych przykładów i ku wielkiej zabawie dzieci, co znaczy być dudkiem.
— Rozumiem, rzekł Staś: to tak jak ten kruk, natyle głupi że upuścił kawał sera który pochwycił lis pochlebca.
Pani de Rênal, w upojeniu szczęścia, okrywała dzieci pocałunkami, czego nie mogła uczynić nie opierając się trochę o Juljana. W tej chwili, drzwi się otworzyły i wszedł pan de Rênal. Twarz jego, surowa i niezadowolona, tworzyła osobliwy kontrast z miłą radością spłoszoną jego przybyciem. Pani de Rênal zbladła; nie czuła się na siłach aby czemukolwiek przeczyć. Juljan zaczął bardzo głośno opowiadać merowi historyjkę o kubku srebrnym, który Staś chciał sprzedać. Pewien był, że opowiadanie to sprawi złe wrażenie. Pan de Rênal ściągnął ze zwyczaju brwi na samo wspomnienie o pieniądzach. Wzmianka o tym kruszcu, mówił, jest zawsze wstępem do jakiegoś zamachu na moją sakiewkę.
Ale tutaj chodziło o coś więcej niż o kwestję pieniężną; sytuacja komplikowała się nawrotem podejrzeń. Wyraz szczęścia ożywiający rodzinę w jego nieobecności, nie mógł korzystnie nastroić równie drażliwego jak próżnego człowieka. Gdy żona chwaliła
Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.