Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

tacy trzy zapalone ogarki. Woźny krzyczał: trzysta franków, panowie!
— Trzysta franków! to niesłychane, rzekł ktoś półgłosem do sąsiada, tuż obok Juljana. Wart jest więcej niż ośmset: idę do tej sumy.
— Rzucasz się z motyką na słońce! Dużo zyskasz, że sobie ściągniesz na kark księdza Maslon, Valenoda, biskupa, tego piekielnego wikarjusza de Frilair i całą klikę?
— Trzysta dwadzieścia! krzyknął tamten.
— Ośle koronny! mruknął sąsiad. Patrz, właśnie tu stoi szpieg burmistrza.
Juljan obrócił się żywo aby zażądać porachunku za te słowa; ale tamci już nie zwracali nań uwagi; obojętność ich otrzeźwiła go. W tej chwili, ostatni ogarek zgasł: rozwlekły głos woźnego przysądził dom, na dziewięć lat, panu de Saint-Giraud, naczelnemu sekretarzowi prefektury w ***, za cenę trzystu trzydziestu franków rocznie.
Skoro tylko mer opuścił salę, zaczęły się komentarze: Ot, i wyskok Grogeota przyniósł gminie trzydzieści franków, mówił jeden. — Ale też Saint-Giraud odpłaci to Grogeotowi, odparł drugi.
— Cóż za łajdactwo! powiadał jakiś grubas tuż obok Juljana: dom, za który ja dałbym ośmset franków na swoją fabrykę, i jeszcze zrobiłbym interes.
— Ba! odparł młody fabrykant, liberał, alboż Saint-Giraud nienależy do kongregacji? Czyż jego czterej synowie nie pobierają stypendjów? Biedaczek! Gmina musi mu wypłacić pięćset franków nadwyżki do pensji, ot i wszystko.
— I powiedzieć, że mer nie mógł temu zapobiec! zauważył trzeci. Bo on jest wstecznik, przyznaję; ale przynajmniej nie kradnie.
— Nie kradnie? odparł drugi; nie, gdzieżby znowu! Wszystko to idzie do wspólnego worka, dzielą się z końcem roku. Ale patrzcie, patrzcie: ten smarkacz Sorel; chodźmy stąd.