Zimne uściski tego żyjącego trupa uczyniły na Juljanie przejmujące wrażenie; przez kilka mil nie mógł myśleć o niczem innem. Przejęty był do głębi; nim znikł za górami, dopóki mógł widzieć wieżę kościoła w Verrières, oglądał się często.
Ileż zgiełku, iluż krzątających się ludzi! ileż marzeń o przyszłości w dwudziestoletniej głowie! cóż za odtrutka dla miłości!
Barnave.
Wreszcie, ujrzał na odległej górze czarne mury: była to cytadela w Besançon. — Jakżeby to było inaczej, pomyślał wzdychając, gdybym przybywał do tej wspaniałej fortecy jako podporucznik pułku walczącego w jej obronie!
Besançon jest nietylko jednem z najładniejszych miast we Francji; obfituje prócz tego w tęgich i bystrych ludzi. Ale Juljan był sobie prostym i ubogim chłopcem; nie miał zgoła sposobności zbliżyć się do wybitniejszych osób.
Pożyczył od Fouquégo zwykłego ubrania i w tym stroju przeszedł zwodzony most. Z głową nabitą oblężeniem z r. 1764, Juljan pragnął zobaczyć, nim go zamkną w seminarjum, szańce cytadeli. Parę razy omal go nie przytrzymała warta; wciskał się w miejsca, do których inżynierja wojskowa broni publiczności wstępu, aby sprzedać z nich corocznie za dwanaście lub piętnaście franków siana.
Oglądanie wysokich murów, głębokich fos, straszliwych armat, zajęło mu kilka godzin; wreszcie znalazł się na bulwarze tuż przed wielką kawiarnią. Stanął niemy z podziwu; próżno czytał słowo KAWIARNIA wypisane wielkiem pismem nad ogromnemi drzwiami, nie mógł uwierzyć oczom. Przemógł wreszcie lękliwość, odważył się wejść i znalazł się w sali długiej na trzydzieści lub czter-