Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

minuty trwał nieruchomo w miejscu, blady, gotów na wszystko, nie myśląc o tem co się stanie; w tej chwili wyglądał w istocie chwacko. Wyraz Juljana uderzył jego rywala; przełknąwszy jednym haustem kieliszek wódki, rzucił parę słów Amandzie, wsadził ręce w kieszenie obszernego surduta, poczem odszedł do bilardu gwiżdżąc i patrząc w stronę Juljana. Juljan, podrażniony, wstał; ale nie wiedział co zrobić aby się zachować wyzywająco. Położył tobołek, poczem, rozmyślnie niedbałym krokiem zbliżył się do bilardu.
Próżno rozsądek mówił mu, że pojedynek na samym wstępie położyłby koniec jego duchownej karjerze.
— Mniejsza! nie powie nikt, żem pozwolił sobie ubliżać.
Amandę ujęła jego odwaga, stanowiąca uroczy kontrast z nieśmiałością chłopca; w jednej chwili pobił w jej oczach surdutowego dryblasa. Wstała, i udając iż zauważyła kogoś przechodzącego ulicą, zagrodziła drogę Juljanowi:
— Nie waż się szukać zwady z tym panem. To mój szwagier.
— Wszystko jedno. Przyglądał mi się.
— Chcesz mego nieszczęścia? Oczywiście, przyglądał ci się, może cię nawet zagadnie. Powiedziałam mu, że jesteś krewny mojej matki i że przybywasz z Genlis. On jest z Franche-Comté i nigdy nie wyściubił nosa poza Dôle; możesz mówić co ci się podoba, nie lękaj się o nic.
Juljan wahał się jeszcze; ona kłamała szybko dalej, z zawodową wprawą bufetowej:
— Oczywiście przyglądał ci się, bo właśnie w tej chwili pytał mnie kto ty jesteś; on już jest taki poufały ze wszystkimi, nie chciał cię obrazić.
Oko Juljana pobiegło w stronę mniemanego szwagra, właśnie obstawiał numer przy drugim bilardzie. Juljan usłyszał, jak krzyknął grzmiącym głosem: Tu pieniądze! Wyminął szybko Amandę i podszedł do bilardu. Amanda chwyciła go za ramię.
— Zapłać pan najpierw, rzekła.
— Słusznie, pomyślał Juljan: boi się abym nie wyszedł bez