zmu. Nazwisko to, to Byron, który tyle czerpie z Chateaubrianda, a dla którego znowuż Stendhal ma tak gorące uwielbienie[1].
Interesujące są pośmiertne dzieje glorji Stendhala. Za życia utwory jego przechodziły dość niepostrzeżenie; nietylko w kołach literackich, w których miał swoją reputację oryginała i żonglera paradoksów, ile wśród publiczności. Drugą część broszury Racine a Szekspir, która jest pamfletem wymierzonym w pana Auger, prezesa Akademji, zaczyna Stendhal od słów: „I ja, i pan Auger jesteśmy zupełnie nieznani...“ Można sobie wyobrazić minę Akademika! Istotnie, około r. 1830, tyle świetnych nazwisk weszło na horyzoncie literatury, iż Stendhal, idący niedbale swoją koleją, poza wielkimi gościńcami, musiał pozostać nieznany.
Kiedy, w 1854, Sainte-Beuve omawia jego zbiorowe dzieła, wydane staraniem wiernego przyjaciela Colomba, notuje budzące się zainteresowanie Stendhalem; mimo to, sam książę krytyki odnosi się doń w sposób nader umiarkowany. Chwila Stendhala dopiero miała nadejść; i co ciekawsze, miała nadejść ściśle według daty, którą on sam przepowiedział: niejednokrotnie w zapiskach swoich powiada, iż będą go czytać w r. 1880. Istotnie w tej epoce, sława Stendhala, zapoczątkowana uwielbieniem Taine’a, urasta do niesłychanych rozmiarów, zwłaszcza wśród „śmietanki“ intelektualnej. Richepin podaje — a potwierdza to i Bourget[2] — iż, w jego pokoleniu, było kółko młodych pisarzy, umiejących dosłownie całe Czerwone i Czarne na pamięć; gdyby nawet było w tem nieco przesady, kult Stendhala pozostaje faktem. Najsprzeczniejsze szkoły literackie powołują się na jego ojcostwo, przeciągają go do swego obozu, często z osobliwem skrzywieniem wizerunku Stendhala: Zola czyni go ojcem naturalizmu, Bourget widzi w nim pierwowzór wytwornego dyletanta, kosmopolity duchowego, gdy młoda