szkoła francuska wywodzi zeń swój kult woli! Powstaje, około lat dziewięćdziesiątych, „klub Stendhalistów“, a pierwszym jego prezesem był rodak nasz, Kazimierz Stryjeński, wydawca (bardzo dziś krytykowany) i komentator pośmiertnych pism Beyle’a[1]. I dziś ten kult nie wygasł bynajmniej; jako dokument jego wystarczy wymienić rozpoczęte tuż przed wojną[2] wspaniałe i rychło wyczerpane wydanie pism Stendhala oraz stendhalianów: mało który z francuskich pisarzy doczekał się podobnego. A mimo to, oficjalna historja literatury nie jest zgodna co do stanowiska Stendhala: jedni pomijają go prawie zupełnie[3], inni stawiają obok lub nawet powyżej Balzaka.
Przyjrzyjmy się powieści Czerwone i Czarne. A trzeba się w niej nieco rozpatrzyć, gdyż książka ta, z pewnością jedna z niepospolitszych swego wieku, dziwnie jest skomplikowana; łatwiej się poddać jej wrażeniu, niż je uświadomić i zanalizować.
Wystarczyłoby się poddać; ale i to wrażenie jest bardzo niejednolite; czytając ten utwór (zwłaszcza ponownie), to pływa się w rozkoszy, to znów wzrusza się ze zniecierpliwieniem ramionami; bądź co bądź, po odłożeniu książki, przemaga jej urok, pozostawiając w duszy ton niezatarty i odrębny. Zdaje mi się, iż trzebaby wyróżnić w tem dziele dwa elementy, niezawsze dobrze zespolone, stąd te dysharmonje. Jeden element, to powieść społeczna — Kronika XIX wieku, jak ją nazwał sam autor w podtytule. A sam tytuł? uważano go niekiedy za niezrozumiały; jest chyba zupełnie jasny: Czerwone i Czarne, to mundur i sutanna; to dwie Francje, Francja Napoleońska i Francja Burbonów, która nastąpiła nagle po tamtej, brutalnie dławiąc rozkołysany w młodych duszach hymn sławy i czynu. Odczytajmy drugi rozdział Spowiedzi dziecięcia wieku Musseta: