Nazajutrz rano, niemal że goniono za księdzem Pirard na ulicy; kupcy wychodzili na próg, kiedy ich mijał udając się do sędziów w sprawie margrabiego: pierwszy raz spotkał się z grzecznem przyjęciem. Surowy jansenista, oburzony tem wszystkiem do głębi, odbył długą naradę z adwokatami, których wybrał dla pana de la Mole, i odjechał do Paryża. Miał tę słabość, że paru przyjaciołom z kolegjum, którzy go odprowadzili aż do bogatej karety, zwierzył się, że, po piętnastu latach zarządu seminarjum, opuszcza Besançon z pięćset dwudziestoma frankami. Przyjaciele uścisnęli go płacząc, poczem rzekli między sobą: „Poczciwina mógłby sobie oszczędzić tego kłamstwa; to już nadto śmieszne“.
Ludzie pospolici, zaślepieni miłością grosza, nie mogli zrozumieć, że właśnie w szczerości swojej ksiądz Pirard znalazł potrzebne siły aby walczyć sześć lat przeciw Marji Alacoque, przeciw Sercu Jezusowemu, jezuitom i własnemu biskupowi.
Istnieje tylko jeden tytuł arystokratyczny mianowicie książę; margrabia jest śmieszny; na słowo książę wszystko odwraca głowę.
Edinbourg Rewiew.
Margrabia de la Mole przyjął księdza Pirard bez owych wielkopańskich manier, tak grzecznych a tak lekceważących dla kogoś znającego się na tem. Byłaby to strata czasu: margrabia zaś miał za wiele ważnych spraw na głowie.
Od pół roku intrygował, aby narzucić królowi i narodowi pewne ministerjum, które przez wdzięczność zrobiłoby go księciem.
Od wielu lat, margrabia domagał się próżno od adwokata w Besançon jasnego i zwięzłego sprawozdania w kwestji swoich procesów we Franche-Comté. W jaki sposób sławny adwokat miał je wyłożyć, skoro ich sam nie rozumiał?