panią de Rênal i świeżo przybyły z seminarjum doprowadza do porządku interesy pana de la Mole, właściciela jednej z największych fortun we Francji, jest rozbrajający! Czuć, że jeszcze nie przyszedł Balzac i nie wprowadził do literatury swojej armji adwokatów, rejentów, giełdziary... Juljan Stendhala jest tu raczej faworytem, dworzaninem dawnych czasów...
Jedna jest jeszcze rzecz, którą różni się Stendhal od Balzaka. Balzac ma, w odniesieniu do społeczeństwa, bezstronność przyrodnika. Wiemy, że wyznawał on, może nawpół przez snobizm, zasady rojalistyczne, ale dzieło jego nic o tem nie wie. Oko artysty, myśliciela jest ponad Francją rojalistyczną, rewolucyjną, napoleońską: widzi całokształt społeczeństwa, jego przekroje, funkcjonowanie jego motorów, trybów, transmisji. Inaczej u Stendhala: książka jego jest pamfletem. Zapatrzony w epokę napoleońską, której czas bezpowrotnie minął i do której sam Stendhal inaczej się odnosił póki trwała, nie chce rozumieć nowego społeczeństwa, będącego amalgamatem dawnych i nowych idej. Podobny owym rozbitkom napoleońskim, których maluje Balzac, dąsa się na Burbonów, widzi wszędzie jezuitów i jezuickie intrygi[1]. Ex-żołnierz, gardzi w gruncie cywilami; w pracy ich, budującej nową Francję, widzi jedynie zabiegi materjalne kramarzy.
Tak jak Stendhal nie rozumie społeczeństwa które go otacza, tak samo niebardzo rozumie ludzi, poza sobą i kobietą którą kocha. Każda z jego postaci, to marjonetka poruszana jednym sznurkiem: Przypomnijmy sobie to wspaniałe studjum entomologiczne, jakim jest pan de la Baudraye w Muzie z Zaścianka Balzaka; widzimy go w jego małostkach, śmiesznościach, charakterystycznych rysach, i równocześnie widzimy w jego osobie tworzącą się nową Francję. A pan de Rênal, a Valenod? dla Stendhala, to tylko płaskie łajdaki. Zabiegi materjalne, wypełniające znaczną
- ↑ Niewątpliwie ujawnia się tu owa dochodząca do manji podejrzliwość, której tyle rysów odbija się w korespondencji Stendhala.