Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

mi przynależy; niemniej nie pomyślałem o tem, że, jeśli nie wezmę tego księżyka, który podobno mówi po łacinie jak anioł, dyrektor Przytułku, ten zachłanny człowiek, mógłby łatwo wpaść na tę samą myśl i sprzątnąć mi go. Z jaką-by on arogancją mówił o swoim preceptorze!... Hm, czy ten chłopiec, skoro już będzie u mnie, zechce nosić sutannę?
Pan de Rênal rozważał właśnie tę wątpliwość, kiedy ujrzał zdala wysokiego chłopa, który od świtu zdawał się wielce zajęty mierzeniem drzewa złożonego wzdłuż rzeki. Człowiek ten nie był zbytnio uszczęśliwiony z widoku mera; kloce zawalały gościniec i znajdowały się tam wbrew przepisom.
Stary Sorel (on-to był bowiem) był bardzo zdziwiony, a jeszcze bardziej rad z osobliwej propozycji pana de Rênal. Mimo to, wysłuchał z markotną i obojętną miną, jaką mieszkańcy owych stron tak dobrze umieją osłaniać swą przebiegłość. Przebywszy długi czas pod jarzmem hiszpańskiem, zachowali jeszcze ten rys egipskich fellahów.
Odpowiedź Sorela była zrazu długą i jakby na pamięć wyuczoną formułą szacunku. Podczas gdy powtarzał te czcze słowa, z niepewnym uśmiechem potęgującym wrodzony jego fizjognomji wyraz fałszu i niemal hultajstwa, czynny umysł wieśniaka silił się odgadnąć, co za powód może mieć człowiek tak znaczny, aby brać do domu jego ladaco-synalka. On sam był bardzo niezadowolony z Juljana; i oto pan de Rênal ofiaruje zań nieoczekiwaną pensję trzystu fr. rocznie, z życiem, a nawet ubraniem! Pan de Rênal przyjął ten ostatni warunek, który ojciec Sorel sformułował w lot z genjalną przytomnością umysłu.
Pretensja ta uderzyła mera. — Skoro Sorel nie jest (jakby powinien być) uszczęśliwiony, zachwycony moją propozycją, jasne jest (rzekł sobie mer) iż musiał go już nagabywać kto inny; a któżby, jeśli nie Valenod? Próżno pan de Rênal przyciskał Sorela, aby zaraz dobił targu; chytry stary bronił się uparcie. Musi, powiadał, poradzić się syna. Jakgdyby, na prowincji, bo-