Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Portret Napoleona, mówił potrząsając głową, u człowieka, który popisuje się taką nienawiścią do uzurpatora! Gdyby go dostał w ręce pan de Rênal, taki klerykał i taki wściekły na mnie! W dodatku, z odwrotnej strony kilka wierszy kreślonych moją ręką, nie zostawiających żadnej wątpliwości co do bezmiaru mego uwielbienia! i każdy z tych wybuchów miłości nosi datę! ostatni z przedwczoraj.
Cała moja reputacja obalona, obrócona w niwecz w jednej chwili! powtarzał Juljan patrząc na płonące pudełko, a moja reputacja to całe moje mienie, żyję tylko nią... a i to jeszcze co za życie, wielki Boże!
W godzinę później, znużenie i litość dla samego siebie nastroiły go tkliwie. Spotkał panią de Rênal, ujął jej rękę i ucałował szczerzej niż kiedykolwiek. Zarumieniła się ze szczęścia i prawie w tej samej chwili odepchnęła Juljana w paroksyzmie gniewu i zazdrości. Duma Juljana, tak świeżo zraniona, sprawiła że postąpił jak głupiec. Widział w pani de Rênal jedynie bogaczkę; puścił jej rękę ze wzgardą i oddalił się. Zadumany, przechadzał się po ogrodzie; niebawem, gorzki uśmiech wykwitł na jego wargach.
— Przechadzam się tutaj spokojnie, jak człowiek rozrządzający swoim czasem! Nie zajmuję się dziećmi! narażam się na słuszne zniewagi pana de Rênal.
Poszedł do chłopców. Pieszczoty najmłodszego, którego bardzo lubił, ukoiły nieco piekący ból.
— Ten nie pogardza mną jeszcze, myślał Juljan. Ale niebawem zaczął sobie wyrzucać to roztkliwienie, nowy objaw słabości. — Te dzieci pieszczą mnie tak, jakby pieściły młodego psa, którego mają od wczoraj.