pojutrza, t. zn. od najbliższego miesiąca, daję panu pięćdziesiąt franków miesięcznie.
Juljan miał ochotę się śmiać, stanął osłupiały: cały gniew znikł.
— Nie dość gardziłem bydlęciem, rzekł sobie. Oto zapewne szczyt zadośćuczynienia, na jakie może się zdobyć dusza tak podła.
Dzieci, które słuchały tej sceny z szeroko otwartemi ustami, pobiegły do ogrodu powiedzieć matce, że pan Juljan bardzo się gniewał, ale że będzie miał pięćdziesiąt franków miesięcznie.
Juljan z przyzwyczajenia udał się za niemi, nie spojrzawszy nawet na pana de Rênal, którego zostawił w stanie silnego podrażnienia.
— Hm, mówił sobie mer, ten Valenod kosztuje mnie stosześćdziesiąt ośm franków. Muszę mu powiedzieć parę ciepłych słów w sprawie jego dostaw do podrzutków.
W chwilę potem, Juljan stanął znów przed panem de Rênal.
— Potrzebuję, w sprawach mego sumienia, widzieć się z księdzem Chélan; mam zaszczyt uprzedzić, że przez kilka godzin będę nieobecny.
— Ależ, drogi panie Juljanie, rzekł mer śmiejąc się nieszczerze, cały dzień, jeśli pan chce, i cały jutrzejszy. Niech pan weźmie konia od ogrodnika.
— Aha, pomyślał, idzie dać odpowiedź panu Valenod; nic mi nie przyrzekł, ale trzeba dać ochłonąć tej gorącej głowie.
Juljan wymknął się szybko i zapuścił się w lasy, któremi można się dostać z Vergy do Verrières. Nie chciał zbyt rychło przybyć do księdza Chélan; nie pilno mu było do nowej sceny obłudy. Potrzebował rozpatrzyć się jasno w swej duszy, dać głos przeróżnym uczuciom jakie nim miotały.
— Wygrałem bitwę, rzekł znalazłszy się w lesie zdala od spojrzeń ludzkich, wygrałem bitwę!
Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom I.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.