Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co pan zrobił z listami? rzekła wreszcie.
Cóż za sposobność sprawienia niespodzianki tym panom, jeśli słuchają, i uniknięcia bitwy! pomyślał Juljan.
— Pierwszy zaszyty jest w Biblji, którą wczorajszy dyliżans uwiózł bardzo daleko.
Mówił wyraźnie i szczegółowo, tak aby go mogły słyszeć osoby ukryte w dwóch mahoniowych szafach, do których nie śmiał zajrzeć.
— Dwa następne są na poczcie i podążają tą samą drogą.
— Ależ, Boże! poco te ostrożności? wykrzyknęła Matylda przerażona.
Pocóż kłamać? pomyślał Juljan, i wyznał jej wszystkie swoje podejrzenia.
— Oto więc przyczyna oziębłości twoich listów! wykrzyknęła Matylda z akcentem raczej szaleństwa niż tkliwości.
Juljan nie zauważył tego odcienia, owo „ty“ sprawiło że stracił głowę, lub conajmniej podejrzenia jego rozwiały się; ośmielił się wziąć w ramiona śliczną dziewczynę, która budziła w nim tyle respektu. Odepchnęła go, ale miękko.
Sięgnął do swej pamięci, jak niegdyś w Besançon wobec Amandy i wyrecytował kilka najładniejszych frazesów z Nowej Heloizy.
— Jesteś mężczyzną, odparła nie słuchając zbytnio jego tyrad; chciałam doświadczyć twej odwagi, wyznaję. Twoje pierwotne podejrzenia, twoja stanowczość, dowodzą, że jesteś mężniejszy jeszcze niż myślałam.
Matylda przemagała się aby go tykać; ten niezwykły sposób mówienia zaprzątał ją widocznie bardziej niż treść słów. Tykanie to, wyzute z czulszego akcentu, nie sprawiało Juljanowi żadnej przyjemności; dziwił się, że nie czuje drgnienia szczęścia; musiał je wzbudzać w sobie rozumowo. Widział, że budzi szacunek hardej dziewczyny, która nigdy nie chwaliła niczego bez zastrzeżeń; świadomość ta upoiła jego miłość własną.