Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pańskie rzeczy? spytał Juljan, któremu przyszło na myśl, że może sam Geronimo wysłany jest aby go przytrzymać.
Trzeba było zjeść kolację i iść spać. Juljan dopiero niedawno zasnął, kiedy go nagle obudził głos dwóch osób, które, nie krępując się zbytnio, rozmawiały w jego pokoju.
Poznał poczmistrza, uzbrojonego w ślepą latarkę. Światło padało na walizę, którą Juljan kazał wnieść do pokoju. Obok pocztmistrza znajdował się jakiś mężczyzna, który spokojnie grzebał w otwartym kufrze. Juljan dostrzegł jedynie rękawy jego ubrania, czarne i bardzo wąskie.
— To sutanna, pomyślał ujmując ostrożnie pistolety, które umieścił pod poduszką.
— Niech się ksiądz nie lęka, nie zbudzi się, rzekł poczmistrz. Potraktowałem ich wczoraj owem winem, które ksiądz sam przyrządził.
— Nie widzę żadnych papierów, odparł ksiądz. Dużo bielizny, pachnideł, pomady, fatałachów: to jakiś światowy laluś, pochłonięty uciechami. Emisarjuszem będzie raczej ten drugi, który udaje włoski akcent.
Zbliżyli się, aby przetrząsnąć ubranie Juljana. Miał chętkę zabić ich jako złodziejów. Nie pociągnęłoby to groźnych następstw. Szaloną miał ochotę... To byłoby głupstwo, rzekł sobie, naraziłbym swoją misję.
— To nie jest dyplomata, rzekł ksiądz przetrząsnąwszy odzież, poczem oddalił się, i dobrze uczynił.
— Jeśli mnie tknie w łóżku, biada mu, myślał Juljan; może on przyszedł poto aby mnie zasztyletować, tegobym nie zniósł.
Ksiądz odwrócił głowę, otworzył do połowy oczy: jakież było zdumienie Juljana! był to ksiądz Castanède. W istocie, mimo iż silili się mówić po cichu, jeden głos wydał się Juljanowi od początku znajomy. Uczuł pokusę, aby uwolnić ziemię od jednego z najnikczemniejszych łajdaków...
— A moja misja! rzekł sobie w duchu.