łem, rzekł sobie w duchu Juljan uśmiechając się melancholijnie, i jak bardzo jest mi to obojętne! Jem oto obiad ze słynnym biskupem ***.
Obiad był nietęgi, a rozmowa niecierpliwiąca. To spis rzeczy lichej książki, myślał Juljan. Poruszają zuchwale najwyższe przedmioty; ale, po trzech minutach, człowiek pyta sam siebie, co większe: emfaza, czy jego nieuctwo.
Czytelnik zapomniał zapewne o gryzipiórku Tanbeau, siostrzeńcu Akademika i przyszłym profesorze, który niskiemi potwarzami zatruwał powietrze w pałacu la Mole.
Figurka ta obudziła raz w Juljanie pierwszą myśl, iż mimo że pani de Fervaques nie odpowiada na listy, patrzy z pobłażliwością na uczucie które je dyktuje. Czarną duszę pana Tanbeau dręczyły tryumfy Juljana; ale że, z drugiej strony, niepospolity człowiek, tak samo jak i cymbał, nie może być w dwóch miejscach naraz, przeto, jeśli Sorel zostanie kochankiem wzniosłej marszałkowej (powiadał sobie przyszły profesor), dama ta umieści go na jakiejś tłustej posadce duchownej, a ja pozbędę się go z pałacu la Mole.
Ksiądz Pirard wypalił Juljanowi długie kazanie z przyczyny jego powodzeń w pałacu Fervaques. Była w tem sekciarska zazdrość surowego jansenisty, wobec jezuickiego i neo-monarchicznego salonu cnotliwej marszałkowej.
Owóż, raz upewniwszy się o głupocie i osielstwie przeora, dość często wygrywał sprawę, mieniąc czarnem białe, a białem czarne.
Lichtenberg.
Wskazówki Rosjanina zalecały stanowczo nie sprzeciwiać się w rozmowie osobie do której się pisuje. Nie należy, pod żadnym pozorem, wypadać z ekstatycznego podziwu: to był zasadniczy ton każdego listu.