nieznana przez dwa tygodnie, a któż myślałby o mnie jeszcze po dwóch tygodniach!
Było to bardzo dorzeczne rozumowanie. Ale, nazajutrz, kawałek ramienia Matyldy, dojrzany między rękawkiem a rękawiczką, wystarczał aby pogrążyć młodego filozofa we wspomnieniach, które, choć okrutne, wiązały go do życia. — Więc dobrze! powiadał sobie, doprowadzę do końca tę rosyjską taktykę. Jak się to skończy? To pewna, aż, skoro przepiszę te pięćdziesiąt trzy listy, nie będę wymyślał dalszych.
Co do Matyldy, tych sześć tygodni tak uciążliwej komedji albo nie zmieni w niczem jej niechęci, albo zdobędzie mi chwilę pojednania. Wielki Boże! umarłbym ze szczęścia. Nie mógł już o niczem myśleć.
Po długiej zadumie, zdołał wreszcie podjąć bieg swych rozważań. Zatem, powiadał sobie, uzyskałbym dzień szczęścia, poczem odżyłaby na nowo jej niechęć, oparta, niestety! na braku warunków do podobania się jej. Wówczas nie miałbym już żadnej ucieczki; byłbym złamany, zgubiony na zawsze... Jakąż mi ona może dać rękojmię przy swoim charakterze? mnie zaś, niestety, zawsze będzie zbywało wytworności manier, lekkości wysłowienia. Wielki Boże! czemuż jestem sobą!
Być ofiarą namiętności, zgoda; ale namiętności których się nie czuje! O smutny wieku XIX!
Girodet.
Zrazu, pani de Fervaques odczytywała długie listy Juljana obojętnie, później zaczęły ją zajmować; ubolewała jednak wciąż nad jedną rzeczą: Jaka szkoda, że ten Sorel nie jest zupełnym księdzem! Możnaby go przyjmować na poufałej stopie; tymczasem