Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

Juljan uczuł, iż go siły opuszczają, tak śmiertelnie ciężki był akt woli, jaki sobie nałożył.
— Jeśli się dam ponieść szczęściu kochania jej, myślał Juljan, niebawem oczy te wyrażać będą jedynie wzgardę. Tymczasem ona, zdławionym głosem, urywanemi słowy, powtarzała mu zaklęcia żalu za swe postępowanie płynące z nadmiaru dumy.
— I ja mam dumę, rzekł Juljan ledwie słyszalnym głosem, przyczem twarz jego odbijała ostateczne wyczerpanie.
Matylda zwróciła się żywo. Słyszeć jego głos, było to szczęście, którego nadziei niemal się wyrzekła. W tej chwili, pamiętała o swej dumie jedynie poto aby ją przeklinać, byłaby chciała popełnić jakieś rzeczy niemożliwe, niewiarygodne, aby mu dowieść do jakiego stopnia ubóstwia go a brzydzi się sobą.
— Prawdopodobnie dla tej dumy, ciągnął Juljan, wyróżniła mnie pani przez chwilę; z pewnością też za ten hart jaki przystoi mężczyźnie szanuje mnie pani teraz. Mogę kochać marszałkową...
Matylda zadrżała; oczy jej przybrały dziwny wyraz. Miała usłyszeć wyrok. Drgnienie to nie uszło uwagi Juljana; czuł, że męstwo jego słabnie.
Ach, mówił sobie, nasłuchując dźwięku czczych słów które wygłaszały jego usta, jakby jakiegoś obcego szmeru, gdybym mógł okryć pocałunkami te blade policzki i gdybyś ty tego nie czuła!
— Mogę kochać marszałkową, ciągnął... i głos zamierał mu coraz bardziej; ale nie posiadam żadnych stanowczych dowodów jej sympatji...
Matylda spojrzała nań; wytrzymał to spojrzenie, sądził przynajmniej, że fizjognomja nie zdradziła go. Czuł, że miłość przenika go do ostatnich zaułków serca. Nigdy nie ubóstwiał jej tak jak w tej chwili; był niemal równie oszalały jak Matylda. Gdyby ona zdobyła się na trochę zimnej krwi i hartu aby pokryć swe uczucia, padłby jej do nóg, wyrzekając się czczej komedji. Znalazł siłę, aby dalej mówić. — Ach, Korazow! zakrzyknął w duchu, czemuż cię tu