Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

Postępowanie jej z panami de Croisenois, de Luz, etc., doskonale grzeczne co do formy, było w gruncie wyzywające. Matylda wyrzucała sobie zwierzenia jakie czyniła niegdyś Juljanowi, i to tem bardziej, że nie śmiała mu wyznać, iż przesadziła oznaki sympatji niemal zupełnie niewinnej, jakiej panowie ci byli przedmiotem.
Mimo najpiękniejszych postanowień, za każdym razem duma kobieca broniła jej rzec Juljanowi: To dlatego że mówiłam do ciebie, znajdowałam przyjemność w opisywaniu owej słabości, z jaką nie cofnęłam ręki, kiedy pan de Croisenois, położywszy dłoń na marmurowym stoliku, musnął mnie nią lekko.
Dziś zaledwie który z tych panów zbliżył się do niej na chwilę, natychmiast znajdowała jakiś interes do Juljana, a zawsze był to pozór aby go zatrzymać przy sobie.
Uczuła się brzemienną, i z radością oznajmiła to Juljanowi.
— Wątpisz teraz o mnie? czy to nie jest rękojmia? Jestem twą małżonką na zawsze.
Zwierzenie to wstrząsnęło Juljana. Omal nie zapomniał o zasadach swego postępowania. W jaki sposób być z umysłu chłodnym i obrażającym dla tej biednej dziewczyny, która się gubi dla mnie? Skoro zdawała się cierpiąca, wówczas, nawet w dnie gdy przezorność odzywała się straszliwym głosem, nie znajdował już siły aby jej rzucać w twarz owe okrutne słowa, tak nieodzowne, wedle jego doświadczeń, dla utrwalenia miłości.
— Muszę napisać do ojca, rzekła Matylda; jest dla mnie więcej niż ojcem, jest mi przyjacielem. Uważałabym za niegodne ciebie i siebie oszukiwać go, choćby przez chwilę.
— Wielki Boże! co chcesz uczynić? spytał Juljan przerażony.
— Spełnić obowiązek, odparła z oczami błyszczącemi radością. Czuła się wielkoduszniejsza od swego kochanka.
— Ależ on mnie wypędzi haniebnie!
— Będzie w swojem prawie, należy je uszanować. Podam ci rękę, i wyjdziemy stąd główną bramą, w biały dzień.