Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

chinalnie: Będzie ci trzeba twoich pięciuset franków, odnoszę ci je.
— Trzeba mi ciebie, ojcze! wykrzyknął Juljan wzruszony. Mam zresztą pieniądze.
Ale nie zdołał już nic wydobyć ze staruszka. Od czasu do czasu ksiądz Chélan ronił kilka łez, które spływały w milczeniu po twarzy; następnie spoglądał na Juljana, jakby zdziwiony że chłopiec ujmuje jego ręce i niesie je do ust. Ta fizjognomja niegdy tak żywa, wyrażająca najszlachetniejsze uczucia, nie była już zdolna ocknąć się z apatji. Jakiś wieśniak przybył niebawem po starca. — Nie trzeba go męczyć, rzekł do Juljana, który zrozumiał że to bratanek. Zjwisko to pogrążyło go w głębokiem przygnębieniu; łzy mu obeschły. Wszystko zdało mu się beznadziejnie smutne; czuł jak serce mu lodowacieje w piersiach.
Była to najokrutniejsza chwila, jakiej doświadczył od spełnienia zbrodni. Ujrzał oto śmierć, w całej jej szpetocie. Wszystkie złudzenia wielkości duszy, szlachetności, pierzchły jak obłok przed burzą.
Ten straszny stan trwał kilka godzin. Po zatruciu moralnem, trzeba leków fizycznych, szampańskiego wina. Juljan uważałby się za tchórza, gdyby się do tego uciekał. Pod koniec okropnego dnia, który spędził przechadzając się w ciasnej wieży, wykrzyknął wreszcie: — Szaleniec ze mnie! Tylko wtedy, gdybym miał umrzeć jak inni ludzie, widok biednego starca powinienby mnie wtrącić w ten smutek; ale śmierć szybka i w kwiecie wieku zabezpiecza mnie właśnie od tej smutnej zgrzybiałości.
Minio wszelkich rozumowań, Juljan czuł się roztkliwiony, słaby, a tem samem pognębiony temi odwiedzinami.
Nie było w nim już nic surowego, wielkiego, żadnej rzymskiej cnoty; śmierć przedstawiała mu się na wielkiej wyżynie i jako rzecz mniej łatwa.
— To będzie mój termometr, myślał. Dziś wieczór jestem dziesięć stopni poniżej odwagi, która mnie wiedzie na poziom