mogły zauważyć u swego nauczyciela — jest tak lekka, że, niespełna po dwóch miesiącach, pozwoliła mi przybyć pocztą do Besançon. Jeśli się dowiem, że pan się waha, bodaj w najlepszej wierze, ochronić od barbarzyństwa praw tak niewinną istotę, wstanę z łóżka w którem zatrzymują mnie jedynie rozkazy męża i pójdę rzucić się do pańskich stóp.
„Racz pan oświadczyć, że nie stwierdzono zamysłu, a nie będziesz musiał sobie wyrzucać krwi niewinnego, etc.“
Wreszcie nadszedł ów dzień, którego się tak lękały pani de Rênal i Matylda.
Niezwykła fizjognomja miasta zdwajała ich trwogę, nie pozostała nawet bez wpływu na mężną duszę Fouquégo. Cała prowincja zbiegła się do Besançon, aby być świadkiem tej romantycznej sprawy.
Od kilku dni nie było miejsca w żadnej gospodzie. Prezydent sądu zasypany był prośbami o bilety; wszystkie panie z miasta chciały być na rozprawie; sprzedawano po ulicach portrety Juljana, etc.
Matylda zachowała na tę stanowczą chwilę list pisany całkowicie własną ręką J. E. biskupa ***. Prałat ów, władnący kościołem