sza... Croisenois jest dość słaby aby ją zaślubić i, na honor, dobrze uczyni. Matylda zrobi zeń wybitnego człowieka
Mocą, jaką duch krzepki i w objęciu śmiały,
Duszy zwykłych śmiertelnych narzuca ospałej.
Haha! to zabawne: od czasu jak mam umrzeć, wszystkie wiersze, jakie umiałem w życiu, przychodzą mi na pamięć. To musi być znak upadku sił.
Matylda powtarzała zgasłym głosem: Jest tam, w sąsiednim pokoju. Wreszcie, zwrócił uwagę na jej słowa. Głos zesłabł, pomyślał; ale cały jej despotyczny charakter brzmi jeszcze w akcencie. Ścisza głos aby nie wybuchnąć gniewem.
— Kto taki? spytał łagodnie.
— Adwokat; przyniósł ci apelację do podpisu.
— Nie będę apelował.
— Jakto! nie będziesz apelował, rzekła wstając z oczami błyszczącemi od gniewu, i czemuż to, jeśli łaska?
— Temu, że w tej chwili, czuję się zdolny umrzeć, nie narażając się zbytnio na śmieszność. A któż mi ręczy, czy, za dwa miesiące, po długim pobycie w tej wilgotnej kaźni, będę tak samo nastrojony? Przeczuwam odwiedziny księży, ojca... Nie może być nic nieznośniejszego. Trzeba umierać.
Ten nieprzewidziany opór podrażnił do żywego wyniosłą Matyldę. Nie mogła się dostać do księdza de Frilair przed godziną w której otwiera się więzienie w Besançon; wściekłość jej spadła na Juljana. Ubóstwiała go; ale, przez dobry kwadarns, w złorzeczeniach jej na charakter Juljana, w żalach że go pokochała, ujawniła się cała ta barda dusza, która niegdyś, w bibljotece pałacowej, obsypywała go zniewagami.
— Dla chwały twego rodu, niebo powinno było cię stworzyć mężczyzną, rzekł.
Co do mnie jednak, myślał, byłbym głupi, gdybym się zgodził żyć jeszcze dwa miesiące w tej wstrętnej norze, wydany na pastwę