Jeżeli można wybaczyć zadowolenie z siebie, to jedynie w młodości, wówczas bowiem jest ono przesadą rzeczy miłej. Musi iść w parze z miłością, weselem, beztroską. Ale zadowolenie z siebie z powagą! z miną uroczystą i zarozumiałą! ten ostatni szczebel śmieszności miał być przywilejem XIX wieku. I tacy ludzie chcą spętać hydrę rewolucji!
Johanisberg, pamflet.
Jak na świeżego przybysza, który w dodatku przez dumę nigdy się o nic nie pytał, Juljan nie popełnił zbyt wielu niezręczności. Jednego dnia, kiedy, zaskoczony ulewnym deszczem, schronił się do kawiarni, jakiś wysoki mężczyzna w grubym surducie, uderzony jego chmurnem spojrzeniem, zmierzył go oczami, zupełnie tak jak niegdyś w Besançon kochanek Amandy.
Juljan zbyt często wyrzucał sobie że puścił bezkarnie ową pierwszą zniewagę; nie ścierpiał tego spojrzenia. Zażądał wyjaśnień. Obcy obrzucił go z miejsca gradem obelg; goście otoczyli ich, przechodnie stawali pod drzwiami. Przez prowincjonalną ostrożność, Juljan miał zawsze przy sobie parę małych pistoletów; ściskał je w kieszeni konwulsyjnym ruchem. Mimo to, zapanował nad sobą; powtarzał jedynie: Proszę o pański adres; gardzę panem.
Wytrwałość, z jaką uczepił się tych kilku słów, ściągnęła w końcu uwagę tłumu.
Oczywiście! niechże tamten, który tak rozpuścił gębę, da mu swój adres. Mężczyzna w surducie, słysząc uwagi w tym duchu, rzucił w nos Juljanowi kilka biletów wizytowych. Szczęściem, żaden nie trafił go w twarz; zdecydowany był zrobić użytek z broni, jeśli go tamten tknie. Wreszcie, napastnik odszedł; od czasu do czasu odwracał się jeszcze, grożąc pięścią i ziejąc obelgami.