Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz, jak piękna Fourmont wygląda przy niej pospolicie, rzekł trzeci.
— Ten skromny wyraz oczu mówi: Ileż uroków rozwinęłabym dla pana, gdybyś był godny mnie!
— A kto może być godny boskiej Matyldy? rzekł pierwszy; jakiś panujący książę, piękny, rozumny, przystojny, bohaterski, i mający nie więcej niż dwadzieścia lat.
— Syn naturalny cara rosyjskiego... któremu, na intencję tego małżeństwa, wykrojonoby jakie księstwo, — albo poprostu hrabia de Thaler, ze swą miną przebranego parobka...
Zrobiło się miejsce koło drzwi, Juljan mógł wejść.
— Skoro uchodzi za takie cudo w oczach tych lalusiów, warta jest aby się jej przyjrzeć. Zrozumiem, co jest doskonałością w oczach tych ludzi.
Gdy jej szukał wzrokiem, Matylda spojrzała na niego. — Obowiązek mnie woła, rzekł sobie Juljan; ale zły humor wyładował się tylko w tem wyrażeniu. Posunął się wiedziony ciekawością; silnie wycięta suknia Matyldy zabarwiła tę ciekawość uczuciem przyjemności, co prawda w sposób mało pochlebny dla jej miłości własnej. — Świeża jest, pomyślał. Kilku młodych ludzi — Juljan poznał tych których rozmowie przysłuchiwał się we drzwiach — znajdowało się między nim a Matyldą.
— Pan spędził w Paryżu całą zimę, rzekła; prawda że to najpiękniejszy bal w tym roku?
Nie odpowiedział.
— Ten kadryl pomysłu Coulona doprawdy prześliczny; i odtańczony znakomicie.
Młodzi ludzie obrócili się, aby ujrzeć kto jest ów szczęśliwiec, z którego margrabianka chce koniecznie wycisnąć odpowiedź. Odpowiedź nie była zachęcająca.
— Nie mogę sądzić o tem, pani; życie spływa mi przy biurku; to pierwszy tak wspaniały bal który oglądam.
Młodzi ludzie z wąsikami osłupieli ze zgorszenia.