tach rozmowy dobijają zdyszani, jakby robiąc wielkie odkrycie, do rzeczy którą powtarzam im od godziny. Jestem piękna, mam ten talizman za który pani de Staël byłaby oddała wszystko, a mimo to, faktem jest że umieram z nudów. Czemuż miałabym się mniej nudzić, zmieniwszy swoje nazwisko na tytuł margrabiego de Croisenois?
Boże! dodała niemal bliska płaczu, czyż to nie jest człowiek doskonały? to arcydzieło hodowli naszego wieku; nie można nań spojrzeć, aby natychmiast nie znalazł na zawołanie czegoś miłego, dowcipnego; jest odważny... Szczególny jest ten Sorel, pomyślała, i wyraz nudy w jej oczach ustąpił podrażnieniu. Oznajmiłam mu że życzę sobie z nim mówić, i nie raczy się pojawić!
Przepych tualet, blask świec, woń perfum; tyle pięknych ramion, biustów; bukiety, upajające melodje Rossiniego, malowidła Ciceri! Głowę tracę!
Podróże Uzeriego.
— Jesteś nie w humorze, rzekła margrabina do córki; ostrzegam cię, że to nie ładnie wygląda na balu.
— Głowa mnie poprostu boli, odparła Matylda ze wzgardliwą minką, za gorąco tu.
W tej chwili, jakby dla usprawiedliwienia słów panny de la Mole, stary baron de Tolly zasłabł i zemdlał; trzeba go było wynieść. Przypuszczano apopleksję, niemiły wypadek.
Matyldy to nie obeszło. Miała tę zasadę, aby nigdy nie patrzeć na starców i na wszelkie rzeczy smutne.
Poszła tańczyć, aby uniknąć rozmów o apopleksji, niegroźnej zresztą, bo na trzeci dzień baron znów wypłynął.
Ten Sorel nie przychodzi, powtórzyła w myśli jeszcze raz, przetańczywszy. Szukała go niemal wzrokiem i spostrzegła go w drugim