Strona:PL Stendhal - Czerwone i czarne tom II.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

, która, odkąd Matylda pamiętała sama siebie, władała wyłącznie w jej sercu. Tę wyniosłą i zimną duszę opanowało po raz pierwszy namiętne uczucie. Ale uczucie to, jeśli pokonało dumę, było jeszcze wierne nawykom dumy. Dwa miesiące walki i nieznanych wrażeń przetworzyły, można rzec, całą jej istotę moralną.
Matyldzie zdawało się, że widzi przed sobą szczęście. Wizja ta, tak wszechmocna dla śmiałych dusz skojarzonych z wyższym umysłem, musiała długo zmagać się z godnością oraz względami pospolitych obowiązków. Jednego dnia, Matylda zaszła do matki o siódmej rano, prosząc aby jej pozwoliła osiąść na jakiś czas w Villequier. Margrabina nie raczyła nawet odpowiedzieć i kazała jej wrócić do łóżka. Był to ostatni wysiłek płaskiego rozsądku i hołdu wobec przyjętych pojęć.
Obawa występku oraz urażenie poglądów świętych dla pp. de Caylus, de Luz i de Croisenois działała na nią dość słabo: ci ludzie, sądziła, nie są zdolni jej rozumieć; radziłaby się ich, gdyby chodziło o kupno kolaski lub majątku. Istotnym jej lękiem było nie zrazić Juljana.
— A może i on ma jedynie pozory człowieka wyższego?
Nienawidziła słabych; była to jej jedyna pretensja do ładnych chłopców którzy ją otaczali. Im dowcipniej żartowali sobie ze wszystkiego co odbiega od mody lub podąża za nią niezręcznie, tem więcej tracili w jej oczach.
— Są odważni, to wszystko. I to jeszcze jak odważni? myślała. W pojedynku; ale pojedynek jest już czczą ceremonją. Wszystko jest wiadome zawczasu, nawet to co trzeba powiedzieć padając. Skoro się leży na trawie, z ręką na sercu, trzeba się zdobyć na szlachetne przebaczenie dla wroga, oraz czułe słówko dla swej damy, często urojonej, lub takiej która idzie na bal w dzień śmierci amanta, aby nie budzić podejrzeń.
Łatwo wyzywać niebezpieczeństwo na czele lśniącego stalą szwadronu; ale niebezpieczeństwo samotne, pojedyńcze, nieprzewidziane, naprawdę szpetne!