dziecie, sądzę, zdumieni, czytając te akta (gdzie wszystko jest po łacinie, z wyjątkiem odpowiedzi oskarżonych), że nie znajdziecie wcale faktów. To stąd, że w Rzymie, w r. 1599, fakty te nie były nikomu obce. Pozwolono mi skopjować współczesną opowieść; sądziłem, że mogę dać jej przekład nie obrażając niczyjej obyczajności; przynajmniej przekład ten można było głośno odczytać przy damach w r. 1823. Rozumie się, że tłumacz przestaje być wierny tam, gdzie nie może nim być: zgroza zdławiłaby zainteresowanie.
Smutna rola don Juana (tego który nie stara się dociągnąć do idealnego wzoru i który pamięta o opinji świata jedynie poto aby ją znieważać) przedstawiona jest tutaj w całej okropności. Wyuzdanie jego zbrodni zmusiło dwie nieszczęśliwe kobiety do tego, że go kazały zabić w swoich oczach; z tych dwóch kobiet jedna była jego żoną, druga córką, — i czytelnik nie będzie śmiał rozstrzygnąć, czy były winne. Współcześni uważali, że nie zasługują na śmierć.
Jestem przekonany, że tradycja Galeota Manfrcdi (który zginął z ręki swojej żony — temat ujęty przez wielkiego poetę Montiego) i tyle innych domowych tragedji piętnastego wieku, mniej znanych i ledwie wspomnianych w poszczególnych kronikach włoskich miast, kończyły się sceną podobną do sceny w zamku Petrella. Oto przekład współczesnego opowiadania; spisano je w rzymskiej włoszczyźnie dnia 14 września 1599 r.
śmierci Jakóba i Beatryczy Cenci oraz Lukrecji Petroni Cenci, ich macochy, straconych za zbrodnię ojcobójstwa, ostatniej soboty dnia 11 września r. 1599, za panowania Jego świątobliwości papieża Klemensa VII Aldobrandini.
Ohydne życie, jakie wiódł Franciszek Cenci, urodzony w Rzymie, jeden z najmożniejszych naszych obywateli, doprowadził go w końcu do zguby. Spowodował on przedwczesną śmierć swoich sy-