— Mój drogi, rzekła; jedź na trzy dni do księżnej. Winna jej jestem wiele wdzięczności; otóż, jeśli się kiedy dowie, że to mnie zawdzięczasz nieporządne życie które prowadzisz w Rouen, mogłaby mnie uważać za niewdzięcznicę; byłabym w rozpaczy.
To słowo niewdzięczność uraziło Fedora, wydało mu się w złym tonie: przypuszcza ono rodzaj równości, on zaś, nigdy nie zastanawiając się nad tem, na zasadzie geometrycznych pojęć, uważał, że bratanica wiejskiego bakałarza winna jest wszelkiego rodzaju względy tak wielkiej damie jak jego matka, gdyby nawet ta nie była nigdy dla niej dobra. Śmieszne jest tedy używać tu słowo wdzięczność! Co więcej, nie miał wcale ochoty wystawiać się na niekończące się kazania: ale Lamiel powtórzyła rozkaz, trzeba było jechać.
Lamiel była wesoła do szaleństwa; była sama, uwolniona od słodkich słówek i wiecznych komplementów księcia. Na początek kupiła sobie parę sabotów i wzięła pod ramię posługaczkę hotelową.
— Pobiegnijmy trochę w pole, droga Marto; zmykajmy z tego wiecznego bulwaru, który niech Pan Bóg ma w swojej opiece.
Marta, widząc jak ona błądzi po polach ścieżkami i bez ścieżek, jak przystaje aby się nacieszyć swojem szczęściem, rzekła:
— Nie zjawia się?
— Kto taki?
— No, pewno ten kochanek którego pani szuka.
— Niech mnie Bóg broni od kochanków! Wolę moją wolność niż wszystko. Ale czy ty nie miałaś kochanków?
— Owszem, odparła Marta cicho.
— I co o tem powiadasz?
— Że to cudowna rzecz.
— A dla mnie niema nic nudniejszego. Wszyscy mi zachwalają tę miłość jako największe szczęście; we wszystkich komedjach widzi się tylko ludzi mówiących o swojej miłości; w tragedjach zabijają się z miłości. Ja chciałabym, aby mój kochanek był niewolnikiem; odprawiłabym go po kwadransie.
Marta skamieniała ze zdumienia.
Strona:PL Stendhal - Lamiel.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.