— I to pani, która ma takiego ślicznego chłopca! Ktoś kiedyś mówił naszej pani, że panią zna dobrze, że pan Miossens odbił panią innemu, który pani dawał tysiąc franków miesięcznie.
— Założę się, rzekła Lamiel, że ten ktoś, to był komiwojażer.
— A tak, rzekła Marta robiąc wielkie oczy.
Lamiel parsknęła śmiechem.
— A czy ten pan wojażer nie dawał do zrozumienia, że i on... hm...
— Owszem, rzekła Marta, spuszczając oczy.
Lamiel oparła się o drzewo i śmiała się do rozpuku.
Kiedy znalazła się w Rouen, poznali ją młodzi ludzie, którzy widywali ją codzień w teatrze; Marta otrzymała dwa bileciki nabazgrane ołówkiem, które jej wsunięto w rękę ze sztuką monety. Chciała je wręczyć Lamiel.
— Nie, zachowaj je, rzekła, oddasz panu Miossens gdy wróci; on ci je również zapłaci.
W godzinie teatru Lamiel żałowała przez chwilę księcia; poczem zawołała:
— Na honor, nie, zważywszy wszystko, wolę raczej stracić teatr, niż widzieć go jak wchodzi ze swoim obowiązkowym bukietem.
Pobiegła do gospodyni hotelu.
— Czy pani chce, abym wzięła lożę, poszłybyśmy sobie do teatru?
Hotelarka odmówiła zrazu, poczem przyjęła i poszła po fryzjera.
— Ba! jest we mnie jakiś duch sprzeczności, powiedziała sobie Lamiel; miała jeszcze trochę ruszczyku, pozieleniła sobie lewy policzek.
Ale loża była też po lewej; Lamiel ściągnęła wszystkie spojrzenia wytwornej publiczności. Około północy, przyniesiono do hotelu trzy listy straszliwie długie, pisane tym razem atramentem. Przebiegła je z ciekawością, która rychło zmieniła się we wstręt.
— To nie jest grubjańskie, jak u tych komiwojażerów, ale to bardzo płaskie.
Strona:PL Stendhal - Lamiel.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.