— Cicho tam, dziewki, krzyczał doktór zjeżdżając po zakrętach wolniej niżby pragnął. Coż za nowa radość dla praczek, gdyby jego Baranek się poślizgnął!
— Cicho, dziewki, pilnujcie swojej bielizny!
— Niech pan uważa, doktorze, niech pan nie zleci. Jeśli Baranek pana zrzuci, niech się pan strzeże, skradniemy panu garb.
— A ja, cobym mógł wam ukraść? W każdym razie nie wianek! Dawno już toczy się po świecie! Wy macie często garb, ale nie na plecach.
W tej chwili zjawiła się kobieta, która ściągnęła na siebie uwagę praczek.
Kobieta ta szła bardzo uroczyście, prowadząc za rękę dziewczynkę dwunasto lub czternasto-letnią, której żywość z widoczną trudnością znosiła to wędzidło.
Kobieta ta, to była sama pani Hautemare, żona zakrystjana, kantora, bakałarza z Carville, a dziewczynka, której żywość poskramiała, to była jej siostrzenica Lamiel.
Praczki były podrażnione tym pańskim tonikiem, jaki przybierała pani Hautemare: prowadzić dziewczynę za rękę, zamiast dać jej brykać z innemi dziewczętami.
Pani Hautemare szła z zamku, piękną drogą, która okalała łąkę znajdującą na prawym brzegu Houblon.
— A, to pani Hautemare, wykrzyknęły praczki.
Ale wiedziały, że imć Hautemarowa umiałaby im odpowiedzieć, podczas gdy w ćwierć minuty doktór byłby daleko; zresztą doktór, ze swoją cichą wściekłością, był zabawniejszy.
Koń jego, Baranek, zjechawszy po zakrętach na dół, pił ze strumienia nieco powyżej pralni.
Dwie praczki wykrzyknęły zwracając się do pani Hautemare:
— Huhu! paniusiu, niech pani uważa, żeby nie zgubić tej bratowej córeczki, tej niby brataniczki.
— Uważaj na swoją perukę, garbusku, krzyczała prawa strona chóru: twój fryzyjer nie dałby rady jej wyczesać.
Strona:PL Stendhal - Lamiel.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.