nie, od dwóch lat, silił się co minutę wzbudzić w sobie męstwo; do tej pory nie znał co to niebezpieczeństwo.
Kiedy, przez swoją nierozwagę oraz przez wiarę w jej dobre mniemanie[1] ściągnął na siebie to iż mógł widywać ukochaną kobietę jedynie dwa razy na miesiąc, widzieliśmy go, jak, pijany radością, mówił do niej całe noce, dlatego że go przyjęła z ową szlachetną prostotą którą w niej uwielbiał. Utrzymywał, że pani *** i on, to dwie dusze godne siebie, które powinny się rozumieć od pierwszego spojrzenia. Nie mógł pojąć aby mogła przywiązywać najmniejszą wagę do małomieszczańskich plotek które go oczerniły. Rezultatem tego wzniosłego zaufania do kobiety otoczonej jego wrogami, było to, że mu zamknęła drzwi.
„Wobec pani ***, mówiłem doń, zapominasz o swoich zasadach i o tem że w wielkość duszy należy wierzyć chyba w ostateczności. — Czy sądzisz, odpowiedział, że istnieje w świecie drugie serce, któreby bardziej odpowiadało jej sercu? To prawda, ową namiętność, wskutek której ujrzałem Leonorę w gniewie na skalistym widnokręgu w Poligny, opłacam niepowodzeniem we wszystkich realnych sprawach, niepowodzeniem, które wynika z braku cierpliwości i sprytu oraz z nierozwagi spowodowanej nadmiarem wrażliwości“. Widać tu odcień szaleństwa.
Życie, dla Salviatiego, dzieliło się na okresy dwutygodniowe, które przybierały barwę od ostatniego widzenia jakiego mu użyczono. Ale zauważyłem niejednokrotnie, iż szczęście, jakie zawdzięczał łaskawszemu obejściu, było o wiele mniej żywe niż nieszczęście o jakie go przyprawiał jej chłód[2]. Pani*** była z nim niekiedy nie dość szczera: oto jedyne dwa zarzuty, jakie ośmieliłem się jej uczynić. Oprócz bardziej osobistego bólu, o którym