korna a bez wdzięku młodości, też nie przemawiała do niej. Sama postać tego Francuza była dość zagadkowa. Czego on chciał w Medjolanie, ten człowiek bez określonego zajęcia i dochodów? W położeniu, w jakiem były wówczas Włochy, ostrożność była zrozumiała. Ironja losu: Stendhal znajdował się na czarnej liście policji austrjackiej za swoje liberalne przekonania i stosunki z patrjotami, a równocześnie tym patrjotom zdawał się cokolwiek podejrzany!
Ile wycierpiał przez tę miłość, to wyczytamy na kartach jego książki, tam gdzie mówi o sobie w dzienniku Salviatiego. Bo w tej książce wszystko jest osobiste; ciągle jest tam obecna ona, i ciągle mówi Stendhal sam o sobie, jako Salviati, Lisio del Rosso, Delfante, baron Bottmer[1] etc.
Ten autor dzieła o miłości, ten „strategik“, nie może sobie dać rady z tą jedną kobietą. Lata trawi przy niej nie posuwając się ani krok naprzód, a raczej posuwając się swemi niezręcznościami wstecz. Co zepsuje psią uległością, to pogarsza wyrozumowanemi wyskokami zdobywczości, z którą mu nie do twarzy. Gubi się wreszcie takim krokiem: Metylda wyjeżdża do Volterra, aby odwiedzić synów. On nie może się powstrzymać, aby nie jechać za nią, aby jej nie widzieć choć zdaleka. Dla niepoznaki, kładzie naiwnie ciemne okulary... tak jakby okulary mogły przesłonić jego charakterystyczną figurę, jego szerokie bary, jego krępą postać, wypukły brzuszek! W pustem i cichem miasteczku, zjawienie się tego dziwnego jegomościa w ciemnych okularach nie mogło nie ściągnąć uwagi. Pierwsza osoba, którą spotyka, to Metylda; druga to jakiś jej znajomy, którego obecność przyprawia go o niewczesny atak zazdrości. Ona, oburzona że on ją śledzi, że ją kompromituje (groź-
- ↑ Stendhal miał pasję pseudonimów i kryptonimów, która zresztą dość się tłumaczyła w owej epoce szpiegów, rewizji, przejmowania korespondencji. W rękopisie tej książki wszystkie drażliwe słowa, jak księża, religja, papizm monarcha, są wykropkowane i tak też pozostały w większości wydań.