dzie uwierzyć w jakąś niedorzeczność, wówczas, ponieważ kochanek musi albo przełknąć ją, albo wyrzec się wszystkiego co go wiąże do życia, przełknie, i, choćby był zresztą najrozumniejszym człowiekiem, będzie przeczył najoczywistszym przywarom i najdotkliwszym zdradom swej kochanki. W ten sposób, namiętna miłość, po niedługim czasie, przebacza wszystko.
Aby kochanek — przy charakterze rozsądnym i chłodnym — przełknął przywary, trzeba by je spostrzegł dopiero po kilku miesiącach kochania[1].
Nie starając się bynajmniej grubo i jawnie odciągać kochanka, przyjaciel-lekarz musi mu mówić do przesytu o jego miłości i jego ukochanej, a równocześnie stwarzać dokoła niego mnóstwo drobnych zdarzeń. Podróż, o ile odosobnią, nie jest lekarstwem[2]; nic równie tkliwie nie przypomina ukochanej jak kontrasty. W najświetniejszych salonach paryskich, w towarzystwie kobiet sławnych z uroku, najmocniej kochałem mą biedną kochankę, samotną i smutną w swojem małem mieszkanku, het, w Romanii[3].
Na wspaniałym zegarze lśniącego salonu dokąd byłem wygnany, śledziłem godzinę o której wychodzi pieszo, w deszcz, aby odwiedzić przyjaciółkę. Starając się zapomnieć o niej, odkryłem, że kontrasty są źródłem wspomnień mniej żywych lecz bardziej niebiańskich niż te, których się szuka w miejscu gdzie się ją niegdyś spotkało.
Iżby oddalenie zdało się na co, trzeba aby przyjaciel-lekarz był zawsze pod ręką, aby podsuwał kochankowi wszystkie możliwe refleksje tyczące jego miłości i aby silił się zaprawiać te refleksje nudą przez ich rozwlekłość albo niewczesność, dając im piętno komunałów: naprzykład być tkliwym i sentymentalnym po obiedzie skropionym dobrem winem.