Jeżeli tak trudno jest zapomnieć kobiety przy której zaznało się szczęścia, to dlatego, że istnieją momenty, w których wyobraźnia niestrudzenie roi i upiększa.
Kie wspominam o dumie, okrutnem i potężnem lekarstwie, którem wszakże tkliwe dusze nie rozporządzają.
Pierwsze sceny szekspirowskiego Romea tworzą cudny obraz; jakże daleko od człowieka, który powiada sobie smutno: She hath forsworn to love[1], do tego który wykrzykuje w upojeniu szczęścia: Come what sorrow can!
Przyjaciel-lekarz winien się wystrzegać lichych argumentów, jak np. niewdzięczność. Wskrzesiłyby jedynie krystalizację, nastręczając jej zwycięstwo i nową przyjemność.
Nie może być mowy o niewdzięczności w miłości; doraźna rozkosz spłaca zawsze, ponad wartość, największe napozór ofiary. Nie widzę innych możliwych win, prócz braku szczerości: należy ściśle wykazywać stan swego serca.
O ile przyjaciel-lekarz próbuje atakować miłość wręcz, kochanek odpowiada: „Kochać, nawet pod grozą gniewu ukochanej, to, ni mniej ni więcej (aby się zniżyć do waszego kupieckiego stylu), bilet na loterję, której szansa przewyższa tysiąckroć wszystko co mi możesz ofiarować w waszym świecie obojętności i samolubstwa. Trzeba być bardzo próżnym i bardzo małostkowym, aby się czuć szczęśliwym dlatego że się jest mile przyjmowanym. Nie potę-