We Francji, około r. 1770, nie było nieufności; przeciwnie, modne było żyć i umierać publicznie. Taka księżna de Luxembourg[1] żyła blisko z setką przyjaciół; tem samem nie było w ściąłem znaczeniu ani zażyłości ani przyjaźni.
We Włoszech, ponieważ namiętna miłość nie jest czemś wyjątkowem, nie jest śmieszna[2]; toteż dyskutuje się głośno po salonach maksymy miłości. Ogół zna objawy i okresy tej choroby i zajmuje się nią żywo. Mówi się np. porzuconemu kochankowi: „Będziesz cierpiał pół roku; później wyleczysz się, jak ten i ten, etc.“.
We Włoszech, sądy ogółu są pokornemi służkami namiętności. Istotna rozkosz wykonywa tam władzę, która gdzieindziej jest w rękach społeczności. To zupełnie proste; ponieważ społeczeństwo nie dostarcza prawie żadnych rozkoszy ludowi nie mającemu czasu na próżności i pragnącemu aby pasza o nim zapomniał, posiada nad nim niewiele władzy. Ludzie zużyci potępiają ludzi namiętnych, ale ci drwią z nich sobie. Na południe od Alp, społeczeństwo jest niby despota bez więzień.
W Paryżu, ponieważ honor nakazuje bronić szpadą, lub, o ile kto może, dowcipem, wszystkich dostępów do każdego życiowego interesu, wygodniej o wiele jest zasłaniać się ironją. Wielu młodych ludzi obrało inną drogę, mianowicie przystali do szkoły Jana Jakóba Rousseau i pani de Staël. Skoro ironja stała się czemś gminnem, trzebaż było przejść na uczucie. Taki Pezai, za naszych czasów, pisałby jak p. Darlincourt; zresztą, od r. 1789, wypadki wspierają użyteczność, czyli wrażenie osobiste, przeciw honorowi, czyli władztwu opinji; przykład Izib uczy poddawać dyskusji wszystko, nawet żart. Naród staje się poważny, wesołość traci grunt.
Jako Francuz, muszę powiedzieć, że nie szczupła ilość olbrzymich fortun tworzy bogactwo kraju, ale mnogość średnich mająt-