dynie muzyką zdoła się obronić przeciw jasności francuskiej, która go zalewa.
We Włoszech, obawa przed paszą i jego szpiegami każe cenić użyteczność; niema tu zupełnie honoru głupiego[1]. Zastępuje go rodzaj drobnej towarzyskiej nienawiści, zwanej pettegolismo.
Wreszcie, ośmieszyć kogoś, znaczy zrobić sobie śmiertelnego wroga, rzecz bardzo niebezpieczna w kraju gdzie siła i rola rządów ograniczają się do wyciskania podatków i karania wszystkiego co się wyróżnia.
6. Zaściankowy patrjotyzm.
Owa duma, która każe nam szukać szacunku współobywateli i czuć się z nimi jednem ciałem, wyzuta, około r. 1550, z wszelkiego szlachetnego rozmachu przez zazdrosny despotyzm włoskich książątek, wydała na świat barbarzyński produkt, rodzaj kalibana potwora pełnego głupoty i jadu: patrjotyzm zaściankowy, jak mówił p. Turgot, z okazji Oblężeniu Calais (Żołnierz-rolnik owych czasów). Widziałem jak potwór ten ogłupiał najrozumniejszych ludzi. Naprzykład cudzoziemiec naraża się wszystkim, nawet ładnym kobietom, skoro się ośmieli krytykować miejscowego malarza lub poetę; powiadają mu wręcz i bardzo poważnie, że nie przyjeżdża się poto aby wyśmiewać, przytaczają mu w tej mierze powiedzenia Ludwika XIV o Wersalu.
We Florencji mówi się: nasz Benvenuto, jak w Brescii nasz Arrici; wymawiają słowo nasz z pewną emfazą, dyskretną a mimo to bardzo komiczną, mniej więcej taką jak Miroir mówiący z namaszczeniem o muzyce narodowej i o panu Monsigny, muzyku europejskim.
Aby się nie rozśmiać w nos tym zacnym patrjotom, trzeba pamiętać, iż, wskutek niesnasek średniowiecza, zatrutych ohydną polityką papieży[2], każde miasto śmiertelnie nienawidzi sąsiedniego