żowców. Zamiast miłości, uroku i wesela, ujrzeli północnych barbarzyńców i świętego Dominika. Nie będę plamił tych kart okropnościami Inkwizycji w całym jej pierwszym zapale, opisem od którego włosy stanęłyby wam na głowie. Barbarzyńcy ci, to byli nasi ojcowie; mordowali i pustoszyli wszystko; niszczyli, dla przyjemności niszczenia, czego nie mogli zabrać; dyszeli dziką wściekłością przeciw wszystkiemu co nosiło ślad cywilizacji; nie rozumieli zwłaszcza ani słowa z tego (pięknego południowego języka, i to zdwajało ich wściekłość. Bardzo zabobonni i prowadzeni przez okropnego świętego Dominika, wierzyli że zdobędą niebo mordując Prowansalczyków. Dla tych skończyło się wszystko: koniec miłości, wesela, poezji; w niespełna dwadzieścia lat po podboju (1335), stali się prawie równie barbarzyńscy i nieokrzesani jak Francuzi, jak nasi ojcowie[1].
Skąd się wzięła w tym zakątku świata urocza forma cywilizacji, która przez dwa wieki dawała szczęście wyższym klasom społeczeństwa? Zapewne od Maurów hiszpańskich.
Przełożę tu jedną (powiastkę z rękopisów prowansalskich; fakt, który podaje, zdarzył się około r. 1180, a spisano go około r. 1250[2].
Powiastka ta jest z pewnością bardzo znana; cały charakter obyczajowy leży w stylu. Błagam, aby mi pozwolono tłumaczyć słowo w słowo, nie siląc się zgoła na wykwinty dzisiejszego języka.