rze, nic zgoła nie drukując; przeczytać dobrą książkę, to dla nich jedna z największych przyjemności. Po dziesięciu latach, zdwoili zasób swej inteligencji, a nikt nie zaprzeczy, że im więcej ktoś ma rozumu, tem mniej ma namiętności sprzecznych ze szczęściem drugich[1]. Nie sądzę, aby ktoś jeszcze przeczył, że synowie kobiety, która czyta Gibbona i Schillera, będą wyżsi duchem, niż synowie tej, która klepie różańce i czyta panią de Genlis.
Młody adwokat, kupiec, lekarz, inżynier, mogą wejść w życie bez żadnego wykształcenia, nabywają go codzień sami, wykonywując swój zawód. Ale jakie środki mają ich żony, aby nabyć szacownych i potrzebnych przymiotów? Dla nich, zakopanych w zaciszu domowem, wielka księga życia i konieczności jest zamknięta. Wciąż w jednaki sposób, sprzeczając się z kucharką o rachunek, wydają trzy ludwiki, które mąż wręcza im co poniedziałek.
Powiem w interesie despotów: Ostatni cymbał, byle miał dwadzieścia lat i rumiane pyski, niebezpieczny jest dla kobiety która nic nie umie, gdyż wówczas cała jest instynktem; na kobiecie inteligentnej robi tyle wrażenia co przystojny lokaj.
Pocieszne w obecnem wychowaniu jest to, że nie uczy się dziewcząt niczego, czego nie miałyby szybko zapomnieć raz wyszedłszy za mąż. Trzeba czterech godzin dziennie, przez sześć lat, aby dobrze grać na harfie; aby dobrze malować miniatury lub akwarele, trzeba połowy tego czasu. Większość panien nie dochodzi nawet do znośnej mierności; stąd tak prawdziwe przysłowie: Amator, znaczy niedouk[2].
Przypuśćmy nawet dziewczynę z pewnym talentem; w trzy lata po ślubie, nie weźmie harfy lub pendzli do ręki ani raz na miesiąc; owe zdobycze tak wielkiej pracy sprzykrzyły się jej, chyba że