niż miłostka, gdzie wszystko jest rachubę, jak we wszystkich prozaicznych sprawach życia.
Pod koniec wizyty, zawsze się traktuje zalotnika lepiej niżby się chciało.
Mimo wszelką genialność, stanowisko zawsze działa na parweniusza. Tak Rousseau, kochający się we wszystkich damach które spotkał, i płaczący z upojenia dlatego że książę de L..., jeden z najbardziej płaskich dworaków owego czasu, raczył skierować swą przechadzkę na lewo zamiast na prawo, aby odprowadzić imć pana Coindet, przyjaciela Russa[1].
Kobiety tutejsze otrzymują wychowanie jedynie życiowe: matka nie sili się ukryć przed dwunasto lub piętnastoletnią córką swoich miłosnych rozpaczy lub uniesień. A pamiętajmy, że, w tym szczęśliwym klimacie, wiele kobiet trzyma się doskonale do lat czterdziestu pięciu, a większość wychodzi za mąż w ośmnastym.
Tak np. pani Valchiusa, powiadała wczoraj o Lampugnanim: „Och, to był człowiek stworzony dla mnie, on umiał kochać“, etc., etc., i długo ciągnęła tę rozmowę w obecności córki, bardzo rozbudzonej czternasto czy piętnastoletniej panienki, którą wodziła na sentymentalne przechadzki z tym kochankiem.
Niekiedy młode panienki uczą się doskonałych zasad: np. pani Guamacci, wykładająca swoim dwóm córkom, oraz dwom panom, którzy byli u niej z pierwszą i jedyną wizytą, w którym momencie godzi się ukarać niewiernością przewiny kochanka. Zasady te roz-
- ↑ Rousseau, Wyznania.