okolicę, odważając się spędzać kilka miesięcy w swoim pałacu z człowiekem nie będącym jej mężem. Na domiar męki, była to wdowa, młoda, ładna, i mogła wyjść za pana Astézan. Wszystkie te smutne sprawy, będące prawdą w tej formie w jakiej je przedstawiamy, wychodziły o wiele jadowiciej w rozmowach osób które odwiedzały niekiedy zamczysko stryja, zrzędów markotnych i bezlitosnych na błędy młodości. Nigdy, w ciągu kilku sekund, szczęście tak czyste, tak żywe — pierwsze w jej życiu! — nie zmieniło się w równie palącą i beznadziejną niedolę. „Okrutny! chciał się mną zabawić, powiadała Ernestyna, chciał sobie stworzyć cel spacerów, zawrócić głowę młodej dziewczynie, może dla zabawienia pani Dayssin. I ja myślałam wyjść za niego! co za dzieciństwo! co za upokorzenie!“ Pod wpływem tej smutnej myśli, Ernestyna padła zemdlona pod nieszczęsnem drzewem, na które od trzech miesięcy spoglądała tak często. Tam ją przynajmniej zastali bez ruchu, w pół godziny później, pokojówka i stary botanik. Na domiar nieszczęścia, kiedy ją przywołano do życia, Ernestyna ujrzała u swoich stóp list pana Astézan, podpisem na wierzch, tak że można go było przeczytać. Zerwała się jak błyskawica i przystąpiła list nogą.
Wytłumaczyła jakoś ten wypadek i zdołała niepostrzeżona podnieść nieszczęsny list. Długo nie mogła go przeczytać, panna służąca bowiem posadziła ją i już jej nie opuszczała. Botanik przywołał rolnika zajętego w polu i posłał go po powóz. Aby się uwolnić od wyjaśnień, Ernestyna udała że nie może mówić; okropny ból głowy posłużył jej za pretekst aby zasłonić chusteczką oczy. Nadjechał powóz. Kiedy, usiadłszy w nim, mogła się oddać swoim myślom, niepodobna opisać rozdzierającego bólu, jaki przeszywał jej duszę przez drogę do zamku. Najstraszniejszem było uczucie pogardy dla samej siebie. Nieszczęsny list, który czuła w chusteczce, palił jej dłoń. Wśród powrotu do zamku zapadła noc; Ernestyna mogła niepostrzeżenie otworzyć oczy. Widok błyszczących gwiazd ukoił ją nieco. Gdy nią tak miotały odruchy namiętności, młodość jej i niewinność nie zdawały sobie z nich bynajmniej spra-
Strona:PL Stendhal - O miłości.djvu/370
Ta strona została przepisana.