dła“. — Filip był w kłopocie; nie wiedział, jaki znaleźć pozór dla wyjazdu o którym myślał. Zresztą było szczerą prawdą, że badał w lustrze czy staro wygląda.
Nazajutrz, zajął zmów pozycję na wzgórzu, z którego doskonale widać było jezioro; usadowił się tam zbrojny w lunetę i nie opuścił pozycji aż z zapadnięciem nocy.
Nazajutrz przyniósł z sobą książkę; byłoby mu bardzo trudno opowiedzieć treść tego co czytał; ale gdyby nie miał książki, brakowałoby mu jej. Wreszcie, ku swej niewymownej przyjemności, ujrzał koło trzeciej Ernestynę zbliżającą się wolno do jaworowej alei; widział jak idzie w stronę drogi, w dużym słomkowym kapeluszu na głowie. Zbliża się do nieszczęsnego drzewa; zdawała się jakaś przygnębiona. Spostrzegł, jak bierze dwa bukiety, które tam złożył rano, jak je zawija w chusteczkę i znika z szybkością błyskawicy. Ten prosty rys podbił do reszty jego serce. Stało się to tak szybko, tak żywo, że nie miał czasu sprawdzić, czy Ernestyna zachowała smutną minkę, czy też radość błyszczała w jej oczach.
Co myśleć o tym osobliwym postępku? Czy chce pokazać te bukiety guwernantce? W takim razie Ernestyna jest jedynie dzieckiem, a on jeszcze większem dzieckiem, że sobie zaprząta głowę takim podlotkiem. „Szczęściem, powiadał sobie, nie zna mego nazwiska; ja jeden wiem o swojem szaleństwie, a nie takie już sobie przebaczałem!“
Filip wyszedł z kryjówki z twarzą bardzo spokojną i, pogrążony w myślach, podszedł do konia, którego mu pilnował wieśniak o pół mili dalej. „Trzeba przyznać, że jeszcze tęgi warjat ze mnie“, powiadał sobie zsiadając z konia w dziedzińcu pani Dayssin. Wchodząc do salonu, miał fizjognomję martwą, zdziwioną, chłodną. Nie kochał już.
Nazajutrz Filip, wiążąc krawat, osądził, że jest bardzo stary. Nie miał zrazu zbytniej ochoty robić trzech mil poto aby się zaszyć w zarośla i gapić na drzewo; ale nie czuł też ochoty do niczego innego. „To bardzo śmieszne“, powiadał sobie. Tak, ale śmie-
Strona:PL Stendhal - O miłości.djvu/377
Ta strona została przepisana.