Strona:PL Stendhal - Pamiętnik egotysty.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

wreszcie doktora, człowieka niezwykłej wartości, ukrytej w mizernem ciałku, z którego zdawało się że dusza ucieka. Ledwo było coś widać w tym salonie (ulica du Helder, 12). Przyjęto mnie chłodno.
Cóż za djabelska myśl ta wizyta! To był nieobliczalny kaprys, szaleństwo. W gruncie, jeżeli czego pragnąłem, to poznać ludzi. Co miesiąc może odnajdywałem tę myśl, ale trzeba było aby upodobania, namiętności, przelotne szaleństwa, które wypełniały moje życie, nie mąciły powierzchni wody, aby ten obraz mógł się zjawić. Powiadałem sobie wówczas, że ja nie jestem taki jak... jak... różne dudki, moi znajomi. Nie wybieram swoich przyjaciół.
Biorę na los szczęścia to, co traf pomieści na mej drodze.
Ten frazes był przedmiotem mojej dumy przez dziesięć lat.
Trzeba mi było trzech lat starań, aby przezwyciężyć odrazę i strach, jakie budziłem w salonie pani Edwards. Brano mnie za don Juana (patrz Mozart i Molier); za potwora uwodzicielstwa i piekielnego dowcipu. Z pewnością nie więcej byłoby mnie kosztowało zdobyć sobie prawo obywatelstwa w salonie pani de Talaru, albo pani de Duras, albo pani de Broglie, która przyjmowała bez trudności nie-szlachtę, albo pani Guizot, którą lubiłem (mówię o pannie Paulinie de Meulan), albo nawet w salonie pani Récarmier.
Ale w 1822 nie rozumiałem całej wagi odpowiedzi na to pytanie tyczące autora książki, którą się czyta: Co to za człowiek?
Ocaliła mnie od wzgardy ta odpowiedź: Bywa często u pani de Tracy. Społeczeństwo z roku 1829 potrzebuje gardzić człowiekiem, któremu, słusznie czy niesłusznie, przyznaje jakiś talent. Boi się, nie jest już bezstronnym sędzią. Coby to było, gdyby odpowiedź brzmiała: bywa często u pani de Duras (z domu de Kersaint).
I cóż: nawet dziś, kiedy znam wagę tych odpowiedzi, właśnie dlatego, unikałbym modnych salonów. (Uciekłem z salonu lady Holye... w 1832).