celem jego ironji było wszelkie wzruszenie. Lussinge miał tylko jedną religję: szacunek dla urodzenia. Pochodzi w istocie z rodziny z Bugey, która zajmowała tam poczesne stanowisko w 1500; udała się do Turynu z książętami Sabaudji, którzy zostali królami Sardynji.
Lussinge chował się w Turynie w tej samej akademji co Alfieri; nabrał tam owej głębokiej złośliwości piemonckiej, nie mającej nic równego w świecie, a będącej wszakże tylko nieufnością do losu i ludzi. Odnajduję wiele jej rysów w Rzymie; ale tutaj, na przykładkę, istnieją namiętności, przytem arena jest szersza, mniej mieszczańskich małostek.
Mimo to wszystko, kochałem Lussinge‘a aż do czasu kiedy się stał bogaty, potem skąpy, bojaźliwy i wkońcu nieprzyjemny w swoich odezwaniach i prawie brutalny w styczniu 1830 roku.
Miał matkę skąpą ale zwłaszcza pomyloną, która mogła łatwo oddać majątek księżom. Miał zamiar się ożenić; to byłby dla matki przymus związania się zapomocą aktów, które nie pozwoliłyby jej oddać majątku spowiednikowi. Jego intrygi, manewry, podczas gdy polował na żonę, bawiły mnie wielce. Lussinge omal się nie oświadczył o rękę uroczej dziewczyny, która jemu byłaby dała szczęście, a byłaby utrwaliła na wieki naszą przyjaźń: mam na myśli córkę generała Gilly, — później panią Douin, żonę adwokata, o ile mi się zdaje. Ale generał był skazany na śmierć w r. 1815, to byłoby uraziło szlachetną baronową, matkę Lussinge’a. Cudem prawie uniknął małżeństwa z pewną puszczalską, później panią Varambon. W końcu ożenił się z kompletną gęsią, wysoką i dość przystojną, gdyby miała nos. Ta gęś spowiadała się u samego przewielbnego de Quélen, arcybiskupa paryskiego, do którego chodziła się spowiadać w jego salonie. Przypadek dał mi parę danych o amorach tego arcybiskupa, który miał wówczas może panią de