Strona:PL Stendhal - Pamiętnik egotysty.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

Jednym z charakterów epoki Rewolucji (1789—1832) jest to, że niema wielkiego sukcesu bez niejakiego bezwstydu, a nawet zdecydowanego szarlatanizmu. Jeden La Fayette jest powyżej szarlatanizmu, którego nie trzeba mieszać z uprzejmością, bronią konieczną u głowy stronnictwa.
Poznałem u pani Cabanis człowieka, który z pewnością nie jest szarlatanem; pan Fauriel (dawny kochanek pani Condorcet). Jestto, obok pana Mérimée i mnie, jedyny znany mi przykład nieszarlatanizmu wśród ludzi pióra.
Toteż pan Fauriel nie ma żadnej reputacji. Jednego dnia, księgarz Bossanges ofiarował mi pięćdziesiąt egzemplarzy jednej z jego książek, jeśli zechcę nie tylko napisać piękny reklamowy artykuł, ale jeszcze umieścić go w pewnym dzienniku, gdzie wówczas (na dwa tygodnie) byłem w łaskach. Oburzyłem się i obiecałem napisać artykuł za jeden egzemplarz. Niebawem, wstręt do nadskakiwania tym plugawym lokajom położył koniec moim stosunkom z dziennikarzami i mam sobie do wyrzucenia, że nie napisałem tego artykułu.
Ale to się działo w 1826 albo 1827. Wróćmy do 1821. Pan Fauriel, traktowany pogardliwie przez panią Condorcet, po jej śmierci (była to kobieta tylko do przyjemności fizycznej) chodził często do małej jędzy, trochę garbatej, panny Clarke.
Była to Angielka, inteligentna, nie można zaprzeczyć, ale inteligencja jej była taka jak rogi giemzy: sucha, twarda i kręta. Pan Fauriel, który w owym czasie wysoko mnie cenił, zaprowadził mnie rychło do panny Clarke. Zastałem mego przyjaciela, który tam był wyrocznią, Augustyna Thierry, autora historji podboju Wilhelma. Uderzyły mnie wspaniałe rysy pani Belloc (żony malarza), zdumiewająco podobnej do lorda Byrona, którego wówczas uwielbiałem. Pewien sprytny człowiek, który mnie brał za Machiawela dlatego że wracałem z Włoch, powiedział mi: Czy pan nie rozumie, że pan straci napróżno czas z panią Belloc?