Ona się kocha z panną Montgolfier (mały okropny potworek z pięknemi oczami).
Byłem oszołomiony, i swoim machiawelizmem, i swoją rzekomą miłością do pani Belloc, i jeszcze bardziej amorami tej damy. Może coś w tem było.
Po roku czy dwóch, panna Clarke zrobiła mi jakąś głupią scenę, wskutek czego przestałem u niej bywać, a pan Fauriel, co mi bardzo przykro, wziął jej stronę. Fauriel i Wiktor Jacquemont przerastają o wiele głów wszystkich moich znajomych z tych pierwszych miesięcy po powrocie do Paryża. Hrabina de Tracy była conajmniej na tej samej wysokości. W gruncie, dziwiłem albo gorszyłem wszystkich znajomych.
Byłem potworem albo bogiem. Jeszcze dziś, całe towarzystwo panny Clarke wierzy niezłomnie, że ja jestem potwór: zwłaszcza potwór niemoralności. Czytelnik wie, co o tem sądzić: byłem tylko raz u dziewcząt, a przypominacie sobie może moje sukcesy przy niebiańsko pięknej Aleksandrynie.
Oto moje życie w owej epoce:
Wstawszy o dziesiątej, znajdowałem się o wpół do jedenastej w kawiarni Roueńskiej, gdzie spotykałem barona de Lussinge i kuzyna mego Colomb, człowieka zacnego, sprawiedliwego, rozsądnego, nieskazitelnego, mego przyjaciela od dzieciństwa.
Nieszczęście w tem, że ci dwaj ludzie nie rozumieli absolutnie nic z teorji serca ludzkiego ani też z ilustrowania tego serca literaturą i muzyką. Rozprawy bez końca na te tematy, konsekwencje wyciągane z każdej nowej i dobrze umotywowanej anegdoty, stanowią konwersację absolutnie najbardziej dla mnie interesującą. Mérimée, którego tak cenię, również, jak się okazało, nie smakował w rozumie tego rodzaju.
Mój przyjaciel z dzieciństwa, zacny Crozet (naczelny inżynier